https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

W sidłach prawa (13)

Kolejny odcinek historii wałbrzyszanina Wojciecha Pyłki, który został skazany za morderstwo, którego… nie mógł popełnić.

Tydzień temu postawiłem – moim zdaniem – kluczowe pytanie, dotyczące tego, w którym momencie i w jaki sposób Wojciech Pyłka dostał się do mieszkania Laskowskiego. Dzisiaj postaram się ten problem naświetlić szerzej.

Otóż w prowadzonym śledztwie, a także w trakcie trwającego kilkanaście miesięcy przewodu sadowego, ani policjanci, ani prokurator, ani też wreszcie sąd, głowy sobie nie zawracali wyjaśnieniem, w jaki sposób i w którym momencie Wojciech Pyłka wszedł do mieszkania Janusza Laskowskiego. Jak wykazałem w poprzednim odcinku, drzwi do budynku były praktycznie zawsze zamknięte na klucz, w związku z czym do środka dostać się mógł jedynie na cztery sposoby: wejść do budynku wraz z Januszem, wykonać do niego telefon i powiadomić go, że stoi przed bramą, będąc pod oknem rzucać w nie kamykami (jak to robili inni), albo wołać głośno do Janusza, aby go wpuścił. Czy było to możliwe? Otóż, nie i to w każdym przypadku. Jak zapewne uważny Czytelnik zapamiętał, kiedy Bogumił K. wraz z towarzystwem przyszedł w okolice budynku, spotkał się z Januszem Laskowskim, który był sam i sam – bez żadnego towarzystwa – do budynku wszedł. Moment ten widziała cała czwórka, a więc Pyłka w tym czasie do budynku dostać się nie mógł. Nie mógł też zadzwonić do Janusza informując, że stoi pod bramą, albowiem z tzw. billingu wynika, że w styczniu Pyłka i Laskowski nie prowadzili żadnej rozmowy telefonicznej. Nota bene, moje niesamowite zdziwienie wzbudził fakt, że ani policjanci, ani prokurator nie zwrócili się o billing telefonu Wojciecha Pyłki. Niesamowite… nikt nie zbadał z kim w styczniu, a zwłaszcza w dniu domniemanego zabójstwa Laskowskiego, kontaktował się główny podejrzany i prowodyr zbrodni. Pyłka nie mógł też ani rzucać kamykami, ani wołać Janusza do okna z tej prostej przyczyny, że do 21:30 w mieszkaniu na parterze przebywał Daniel Pętlik, który nic takiego nie słyszał, ani też nie szczekał jego pies, który według niego zawsze reagował szczekaniem, kiedy ktoś znajdował się koło bramy wejściowej lub wchodził do budynku. Jak wcześniej wskazywałem, zaraz po tym kiedy Tomasz Sz. widział przez okno rozmawiającego z kimś przez telefon Janusza, całe to towarzystwo odstąpiło od zamiaru dostania się do jego mieszkania i trójka znajomych Bogumiła K. odeszła w stronę Śródmieścia, a on sam udał się do swojego miejsca zamieszkania, co miało miejsce po godzinie 19:16. O godz. 19:25 pojawił się policyjny patrol, który odjechał o godz. 19:35. Po 36 minutach od tego momentu Laskowski ponownie dzwoni na policję i kiedy na miejsce przybywają policjanci, na półpiętrze nad jego mieszkaniem „znajdują” chowającego się tam przed nimi Bogumiła K. Dowodzi to, że pomiędzy 19:35 a 20:11 wrócił on do budynku i znów zaczął dobijać się do drzwi Laskowskiego. Uważny czytelnik zapyta: a jak on się tam dostał, kiedy brama musiała być zamknięta ? No cóż. W tym miejscu mogę już tylko opierać się na przypuszczeniach opartych jednakże na twardych ustaleniach procesowych. Otóż, nikt policjantów nie zapytał, czy opuszczając budynek po pierwszej interwencji, zamknęli drzwi wejściowe, czy też pozostawili je otwarte, chociaż dla śledztwa powinno to mieć zasadnicze znaczenie.

A jak wynika z wyjaśnień trójki współpodejrzanych, widzieli oni jak Laskowski wchodzi do budynku, a więc jest więcej niż pewne, że drzwi wejściowe zatrzasnął. Dlatego wykorzystali moment opuszczenia budynku przez Daniela Pętlika (nazwisko zmienione), który jakiś czas później wyszedł z psem na spacer i zdołali wejść do budynku. Osoba Daniela Pętlika dla ustalenia jak Bogumił K. et consortes mogli wejść do budynku, jest kluczowa. Nie wdając się w szczegóły i w rozważania dotyczące wielu sprzeczności zawartych w protokołach przesłuchania tego świadka (11.04. i 26.05.) z ich treści w powiązaniu z innymi dowodami (czas interwencji policyjnej, zeznania podejrzanych), można wyciągnąć jedyny wniosek, że zanim około godz. 19:00 wyszedł z psem na spacer, widział dwóch mężczyzn i jedną kobietę, którzy rzucali kamykami w okno i rozmawiali o jakichś pieniądzach, które ponoć miał im oddać Laskowski. Kiedy wychodził z psem z budynku, osoby te wykorzystały ten moment i weszły do środka. Kiedy wrócił ze spaceru, a musiało to być po godz. 20:35, ani tego towarzystwa, ani policjantów już nie było. Dowodem na to, że wyszedł z domu przed godz. 19:25 i powrócił po godz. 20:35 jest fakt, że w ogóle nie wspomina o przybyciu policjantów, których dwukrotnej interwencji nie byłby w stanie nie zauważyć. Wynika z tego, że Bogumił K. i towarzyszące mu osoby, po wyjściu Pętlika dobijały się do drzwi mieszkania Laskowskiego do momentu, kiedy pogonił ich stamtąd mężczyzna, który wyszedł z mieszkania sąsiadującego z mieszkaniem Laskowskiego i zagroził im powiadomieniem policji. Wówczas wyszli z budynku i to wtedy Tomasz Sz. wspiął się po rynnie i zaglądał do okna Janusza, czyli musiała to być godzina 19:16 – 19:18, kiedy rozmawiał on przez telefon ze swoją znajomą, a następnie, po tym jak ujrzał Tomasza Sz. zaglądającego przez szybę, zadzwonił do Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu. Wszystko wskazuje na to, że opuszczając budynek Bogumił K. nie zamknął bramy, albowiem zamierzał do niego jeszcze powrócić, na co bez wątpliwości wskazują dalsze wydarzenia. Był częstym gościem Laskowskiego i wiedział jak działa zamek zatrzaskowy tych drzwi. Najprawdopodobniej pozwoliło to policjantom na swobodne wejście do środka podczas pierwszej interwencji. Wychodząc pozostawili bramę tak jak ją zastali, czyli otwartą, co z kolei pozwoliło Bogumiłowi K. na ponowne wejście do budynku i dobijanie się do drzwi Laskowskiego, skutkujące drugim wezwaniem policji i jej przybyciem o godz. 20:15. Tym razem policjanci zastali Bogumiła K. w środku i kazali mu udać się do własnego miejsca zamieszkania, a sami interwencję zakończyli o godz. 20:35. Po tym jak opuścili posesję, do domu wrócił Daniel Pętlik, który o godz. 21:30 wyszedł do pracy, zamykając bramę na klucz. Wynika z tego, że od powrotu Pętlika ze spaceru obcy nie mógł się już dostać do budynku bez wcześniejszego wywołania (głosem, kamykami lub telefonem) Janusza Laskowskiego. Teoretycznie więc Wojciech Pyłka do mieszkania Laskowskiego mógł dostać się bez problemu pomiędzy godziną 19:25 a 20:15, ale wówczas jest mało prawdopodobne, aby Laskowski będąc w towarzystwie Pyłki, bał się Bogumiła K. i zdecydował się nas ponowną prośbę o interwencję. Można więc przyjąć – na podstawie logiki wydarzeń – że 23 stycznia Wojciecha Pyłki w mieszkaniu Laskowskiego nie było, co uwiarygodnione – bo na podstawie dowodów procesowych – zostanie w następnych odcinkach.

Na koniec muszę tylko wspomnieć, że takich analiz nie musiałbym przeprowadzać, gdy przesłuchania wszystkich świadków przeprowadzono w profesjonalny sposób, a zebrane dowody oceniono w sposób obiektywny, eliminujący wszelkie nieścisłości, a niekiedy wręcz bzdury. Jednakże nic w tym śledztwie kupy się nie trzymało i widać, że policyjni „fachmani” wcale się tym nie przejmowali. Dlatego – w mojej ocenie – zebrany przez policjantów materiał dowodowy można sobie było spokojnie w buty włożyć. Oczywiście pod warunkiem, że tą wątpliwą ich wartość byłby w stanie dostrzec nadzorujący śledztwo prokurator i na koniec wyrokujący w oparciu o takie „dowody” sąd. Ręce opadają. Ale jak na razie to w dalszym ciągu tylko czubek góry lodowej.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty