https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Bujna wyobraźnia

 
bohun bartkiewicz
 
 
 
 
Dosyć często na tych łamach piszę o wałbrzyskiej policji, a w zasadzie bardziej o poszczególnych funkcjonariuszach, co usprawiedliwić muszę dwiema przyczynami. Pierwszą z nich jest to, że funkcjonariusze tego organu spełniając jedną z najważniejszych funkcji państwowych, stale obecni są w naszym życiu zarówno społecznym, jak i prywatnym. Drugą przyczyną jest fakt, że sam się z tej formacji wywodzę i dobro jej naprawdę leży mi na sercu. Dlatego też opiszę powody przedwczorajszej (22.08.2016 r.) mej irytacji i rozczarowania zachowaniem wałbrzyskiego funkcjonariusza (aspiranta), który rano pełnił obowiązki oficera dyżurnego Komendy Miejskiej Policji.
Jadąc ok. godz. 08.45 z wałbrzyskiego Podzamcza na Piaskową Górę, zjeżdżając z ronda na ul. Długą, zauważyłem jadący przede mną autobus miejski linii „C”, którego kierowca na skrzyżowaniu z ul. Topolową, spokojnie przejechał sobie na „czerwonych światłach”, które musiał doskonale widzieć, albowiem światło żółte zapaliło się w momencie, kiedy miał do przejechania jeszcze sporo metrów. A jak wiadomo, autobusy miejskie poruszają się z taką szybkością, że wyhamowanie na odcinku kilkudziesięciu metrów nie powinno sprawić kierowcy żadnej trudności. Ja na tych „czerwonych światłach” oczywiście się zatrzymałem, ale była to już końcówka tej sygnalizacji, więc już po chwili ruszyłem po zapaleniu się świateł czerwonych. Kiedy dojechałem do skrzyżowania z ul. Broniewskiego ujrzałem, że mimo, iż paliły się światłą zielone autobus ten stał spokojnie sobie i – nie wiem – kierowca chyba czekał aż się światło czerwone zapali. Nigdy tego nie robię i nie trąbię na jadących przede mną, ale tym razem zatrąbiłem, aby zwrócić uwagę kierowcy na rodzaj światła, więc chyba dlatego autobus ruszył dalej. Dziwne zachowanie kierowcy tego autobusu zaczęło mnie mocno zastanawiać, więc postanowiłem zadzwonić do oficera dyżurnego KMP, aby poinformować go o mojej obserwacji. Kiedy dojechałem do swego miejsca docelowego, zamiar ten zrealizowałem i po chwili zgłosił się (ok. 08:55) oficer dyżurny w stopniu aspiranta (nazwiska – niestety – nie zapamiętałem), którego poprosiłem o podjecie interwencji z powodu tego, co przed chwilą widziałem. Pan dyżurny przerwał mi w pół zdania, informując mnie, że jeżeli byłem świadkiem wykroczenia to powinienem zgłosić się na… Tu ja nie zdzierżyłem i przerwałem panu aspirantowi, tłumacząc mu, że zadzwoniłem z interwencją, ponieważ mam uzasadnione podejrzenie, że kierowca ów ma jakieś konkretne problemy z koncentracją i nie wykluczone, iż znajdować się może pod wpływem alkoholu lub narkotyków, a przecież wiezie pasażerów. Wówczas pan aspirant – znów mi przerywając – obcesowo stwierdził, że informację przyjął i… rozłączył się, nie dając mi możliwości przekazania mu nawet numeru rejestracyjnego tego autobusu. Sposób przeprowadzenia tej rozmowy (o ile się orientuję są one nagrywane i przez jakiś czas przechowywane na dysku komputera), prowadzonej przez pana dyżurnego w dosyć obcesowym tonie, powoduje, iż mam duże wątpliwości, czy w wyniku mojego telefonu zostały podjęte jakiekolwiek dalsze czynności. Ale to już nie moja sprawa.
Piszę o tym dlatego, że – według mnie – jednymi z najważniejszych cech funkcjonariusza policji winny być wyobraźnia i zdolność do błyskawicznej analizy uzyskiwanych informacji, czego owemu funkcjonariuszowi widocznie bardzo brakuje. Przecież wyraźnie zasygnalizowałem, że dzwonię z interwencją, ponieważ okoliczności uzasadniają podejrzenie, że kierowca autobusu miejskiego może znajdować się w takim stanie, który może realnie zagrozić zdrowiu i życiu zarówno pasażerów, jak i innych uczestników ruchu drogowego. Pan dyżurny powinien więc przyjąć przekazywaną mu informację, prosząc o jak najwięcej szczegółów dotyczących tego pojazdu. A tenże mój rozmówca nawet nie chciał dowiedzieć się, jaki był numer rejestracyjny samochodu, bo rozmowę, w pół mojego słowa, zakończył. Dobrze przynajmniej, ze powiedział „dziękuję”. Mam wrażenie, że nie tak winien zachowywać się oficer dyżurny w kontakcie z obywatelem.
Kiedyś również telefonowałem do oficera dyżurnego KMP i w trakcie rozmowy odezwał się do mnie po nazwisku, chociaż ja nie zdążyłem się przedstawić, a on mnie osobiście nie znał. Na moje zdziwienie odpowiedział mi, że przecie jestem w bazie danych, co oznacza, że w momencie wybrania numeru komendy, oficerowi wyświetla się kto do niego dzwoni. Dziwne, ponieważ numer mojego telefonu komórkowego nie został umieszczony we żadnej publicznej bazie danych. Co to jest więc za baza danych osobowych? Wydaje mi się to dosyć dziwne, ale nie będę się teraz nad tym rozwodził. Wspominam o tym dlatego, że z racji moich wielu tekstów o policjantach naruszających w rażący sposób mnóstwo przepisów prawa, moje nazwisko jest na ul. Mazowieckiej 2 raczej znane i (co wiem od kilku pracujących tam znajomych) powszechnie nielubiane. I tym właśnie tłumaczę sobie to dosyć obcesowe zachowanie pana dyżurnego, który winien kierować się stosownymi wytycznymi określającymi jak w kontakcie z obywatelem winien zachować się funkcjonariusz. Ciekawa to lektura, więc szczególnie gorąco polecam ją panu aspirantowi, oficerowi dyżurnemu KMP w Wałbrzychu.
Pisząc te słowa, zaczynam zastanawiać się, czy za jakiś czas nie otrzymam pisma z sądu, że zostałem ukarany grzywną, za bezpodstawne spowodowanie policyjnej interwencji. Na wszelki wypadek informuję więc, że znane są mi wszelkie przepisy wydane w tych sprawach przez Komendanta Głównego Policji. Jakiś czas temu w podobnej sprawie zwróciła się do mnie o pomoc jedna z mieszkanek centralnej Polski, która w drodze wyroku nakazowego została ukarana grzywną za to, że poinformowała oficera dyżurnego miejscowej komendy, iż ma uzasadnione podejrzenie, że kierowca policyjnego radiowozu MOŻE znajdować się pod wpływem alkoholu.
Brakiem wyobraźni popisał się też (w tym samym dniu) pan dokonujący dokumentacji powypadkowej dla jakiejś ubezpieczalni, który – robiąc fotografie maski samochodu stojącego w zatoce parkingowej (ul. Forteczna przy tzw. gliniaku) – usiadł sobie na jezdni, nie zwracając żadnej uwagi na to, że znajduje się na pasie ruchu, tuż za łukiem drogi, który powoduje, że dla jadącego tym pasem, jest on do ostatniego prawie momentu niewidoczny. Dobrze, że jechałem w tym miejscu (jest lekko w dół) na tzw. luzie i na liczniku miałem 30 km/h. Gdybym jechał szybciej, a można tam jechać z prędkością 50 km/h, nie wiem jakby się to skończyło i czy na samym końcu tego zdarzenia, ktoś inny nie wykonywałby fotograficznej dokumentacji ciała pana orzecznika. Ponieważ wyjeżdżając z łuku musiałem zrobić manewr gwałtownego zjechanie na lewą stronę, zatrzymałem się i zwróciłem uwagę na dosyć idiotyczne, ale niebezpieczne zarazem zachowanie się tego pana. Skwitował to pogardliwym ruchem ramion. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie mam zbyt bujnej wyobraźni…
Janusz Bartkiewicz
www.janusz-bartkiewicz.eu

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty