https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Cierniowa droga do Rio

Była wałbrzyszanka z Piaskowej Góry, Agnieszka Wieszczek-Kordus, nasza jedyna jak dotychczas medalistka olimpijska w zapasach (brąz w Pekinie, 72 kg), twierdzi, że wyczerpała limit kontuzji i pecha. – Ostatnie lata były dla mnie prawdziwie cierniową drogą, więc teraz powalczę o medal w Rio – powiedziała.
Agnieszka Wieszczek
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Kwalifikację olimpijską w kategorii 69 kg, wywalczyła 17 kwietnia, podczas turnieju europejskiego w serbskim Zrenjaninie.
– Pierwszy olimpijski krążek zdobyłam 17 sierpnia 2008 roku. Podczas igrzysk w Brazylii mój start wypada tego samego dnia. Uznałam to za dobry znak – stwierdziła wychowanka Herosa Czarny Bór.
Olimpijski paszport do Londynu, ominął ją w znacznej mierze z powodu zerwania więzadeł krzyżowych na MŚ w Stambule.
– Po wyleczeniu urazu, wspólnie z trenerem klubowym Piotrem Krajewskim postanowiliśmy rozpocząć drogę do Rio. Nie wiedzieliśmy, że będzie kręta i wyboista, a w dodatku pod górkę – obrazowo opisała przeciwności losu ambasadorka Wałbrzycha.
Na ME w Tbilisi (2013), w dniu swoich 30. urodzin, po raz drugi zerwała więzadła w lewym kolanie i trafiła do specjalistycznego ośrodka w Świebodzinie na kolejną operację. Jednak wystąpiły inne komplikacje.
– Wyjęto zerwane więzadło, usunięto dwie tytanowe śruby i zalepiono miejsce tzw. cementem kościotwórczym. Ale podczas wykręcania jednej ze śrub, złamał się śrubokręt i został w kolanie, więc trzeba było dodatkowo je otwierać, aby wyjąć narzędzie – wyjaśniła.
Następnym etapem leczenia była rehabilitacja w City Zen w Poznaniu, pod okiem dr Przemysława Lutomskiego oraz praca na siłowni z trenerem Krajewskim.
– Po kilku miesiącach mogłam nawet trenować na macie. Przed kolejną operacją czułam się fantastycznie i po zakończonym treningu wykonałam salto. Tak nieszczęśliwie, że uszkodziłam łąkotkę – opowiedziała.
W efekcie, jak powiedziała, nie tylko więzadło wymagało naprawy, ale jeszcze należało zszyć łąkotkę i zamiast czterech tygodni o kulach, chodziła z nimi dwa miesiące. Nie był to jednak koniec jej kłopotów.
– Znowu długa rehabilitacja i ćwiczenia na siłowni. Myślałam, że skoro już wszystko naprawione, może być tylko lepiej. Przeliczyłam się. Zeskakując z trampolinki poczułam chrupnięcie w kolanie i…znowu trafiłam na stół operacyjny, tym razem na zabieg usunięcia łąkotki – wyliczyła.
Ale, jak zapewniła, nieszczęścia tylko ją zahartowały.
Pierwszą szansą na zdobycie kwalifikacji, były ubiegłoroczne MŚ w Las Vegas.
– Mimo dobrej dyspozycji, nie udało mi się zająć miejsca w pierwszej szóstce. Byłam super przygotowana, ale popełniłam błąd w walce z Mongołką.
Gdyby nie udało się jej wywalczyć olimpijskiego paszportu w Zrenjaninie, ostatnią szansą na nominację byłby światowy turniej w Ułan Bator. Jak podkreśliła, postanowiła zrobić wszystko, by nie dopuścić do koszmaru oczekiwań na decydujący start.
– Tak bardzo nie chciałam jechać do Mongolii, że całą noc przed startem śniło mi się, że przegrałam w Serbii i pakowałam się do Mongolii. We śnie dopadła mnie panika i co się budziłam, kamień spadał mi z serca. Byłam niewyspana, ale na macie wszystko poszło planowo – powiedziała.
W Zrenjaninie wygrała kategorię 69 kg.
– Aby zająć pierwsze miejsce, musiałam stoczyć cztery walki. Najpierw pokonałam reprezentantki Azerbejdżanu i Rumunii. W walce półfinałowej (o Rio) zwyciężyłam złotą medalistkę ubiegłorocznych Igrzysk Europejskich w Baku Ukrainkę Alinę Stadnik, a w finale Turczynkę Buse Tosun – zrelacjonowała.
Tym samym została drugą po Katarzynie Krawczyk (Cement Gryf Chełm, 53 kg) polską zapaśniczką, która wywalczyła awans do Rio. W Mongolii postarały się o to Iwona Matkowska (Grunwald, 48 kg) i Monika Michalik (Grunwald, 63 kg) – była zawodniczka Szczytu Boguszów.
Jak zaznaczyła, na jej sukces zapracowała grupa ludzi zaangażowanych i ofiarnych.
– Wielkie podziękowania należą się dr Filipowi Adamcewiczowi i dr Maciejowi Nowakowi za opiekę medyczną oraz wspomnianemu dr Lutomskiemu, a także Natalii Skwarek i Anecie Dopierale za przywracanie mnie do sprawności po każdej kontuzji.
Na osobne podziękowania zasłużył, jej zdaniem, trener Krajewski.
– Mam do niego szacunek m.in. za wytrwałość, za dotychczasową, sześcioletnią pracę ze mną. Niejednokrotnie na zgrupowaniach spał na podłodze, gdyż poza biletem nie starczało już na wiele. On również z wraku zrobił ze mnie olimpijkę.
Dodała, że wiele zawdzięcza wsparciu rodziny, m.in. mężowi Arkadiuszowi, też zapaśnikowi, za stałe motywowanie i córeczce Gabrysi za wyrozumiałość oraz sponsorowi Krzysztofowi Papisowi.
– Poza tym dzięki Wojsku Polskiemu, a dokładniej Siłom Powietrznym, nie muszę się martwić, jak przeżyć miesiąc. Dziękuje wszystkim, którzy we mnie wierzyli, jak również niedowiarkom i tym, co mi źle życzyli. Bez was nie dałabym rady! – zakończyła Wieszczek-Kordus.
Andrzej Basiński

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty