https://db2010.pl GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Relatywizm moralny

Kiedy Jarosław Kaczyński, nie mając na to żadnych dowodów, z sejmowej mównicy oskarża Donalda Tuska, że jest pospołu z Władimirem Putinem mordercą jego brata, niemieckim szpiegiem lub obrzuca innym podobnym epitetem, wywołuje to w środowisku tzw. Koalicji 15 Października straszliwe oburzenie. Bo nie można przecież pomawiać premiera o tak niecne czyny, nie przedstawiając na to żadnych dowodów. Jest to nie tylko nieprawdziwe, ale też cyniczne i niemoralne – głoszą wszem i wobec zniesmaczeni tym obrońcy prawdy, sprawiedliwości i prawa. I ja się z tym w zupełności zgadzam, uznając, że tak nie można, że zawsze należy przedstawić niepodważalne dowody lub wyrok sądu, który bez takich dowodów nie powinien zapaść. Wszak bez takiego wyroku nie można nikogo uznać za przestępcę i takim właśnie argumentem jeszcze niedawno posługiwali się wszyscy ci, którzy zarzucali Andrzejowi Dudzie, że ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, mimo że nie zostali prawomocnie skazani. Pełna zgoda.

Jest jednakże jeden człowiek na świecie, którego można publicznie, bez jakichkolwiek dowodów, bez wyroku sądu, nazwać mordercą, bandytą, zbrodniarzem, a jest nim prezydent Federacji Rosyjskiej, czyli państwa stanowiącego trzecią światową potęgę militarną, przed którą drży ostatnio nie tylko Unia Europejska, bo drży również NATO, obawiając się nieuchronnego ponoć ataku Rosji na miłujących pokój jak nikt na świecie polityków z Europy i Stanów Zjednoczonych oraz militarystów z NATO. I z tego strachu bez przerwy agitują za koniecznością nieustannego zbrojenia się, aby przeciwstawić się tym agresywnym zamiarom Putina. Zwłaszcza wobec państw graniczących z państwami NATO. I z tego strachu pozwalają sobie przywódcę Rosji obrzucać wszelkimi możliwymi kalumniami, w czym w Polsce przoduje marszałek polskiego Sejmu (druga osoba w państwie) oraz minister od obronności, lekarz z zawodu i jednocześnie szef PSL. Używają sobie bez żadnych zahamowań, bo są przekonani, że niejakiego Aleksieja Nawalnego zamordował wspomniany Władimir Putin i chociaż jeszcze nie mówią, że uczynił to własnymi rękami, to na pewno osobiście wydał taki rozkaz.

Mnie Putin ani ziębi, ani grzeje, bo to, co się w Rosji dzieje to nie „mój cyrk i nie moje małpy” i niech się z Putinem, który nawet obecnie ma około 80% poparcia, rozlicza własny naród. Drażni mnie jednak wszelako to nieustające i krzykliwe obarczanie Putina winą za wszelkie grzechy tego świata. Nie pamiętam, aby po tym, jak na rozkaz prezydenta USA Baracka Obamy zamordowany został Osama bin Laden, którego żaden sąd ani trybunał nie skazał, był obywatelem innego suwerennego państwa oraz został zamordowany na terenie innego suwerennego państwa, i to w tajemnicy przed jego władzami – ktoś nazwał Obamę mordercą. Na dodatek zabójstwom tym – bo przy okazji niejako, amerykańscy marines zastrzelili też kilka innych osób, w tym jego małoletniego syna – Obama przyglądał się wraz ze swoją świtą, dzięki bezpośredniemu telewizyjnemu przekazowi. Nikt w ponoć cywilizowanym świecie nie nazywał Obamy zbrodniarzem (a był to laureat Pokojowej Nagrody Nobla), nikt nie wołał o nałożeniu na USA jakichś sankcji. Tak samo, jak nikt nie nazwał zbrodniarzem polskiego prezydenta lub premiera za to, że 18 stycznia 2008 roku (przypomnę, że w Polsce rządziła wówczas koalicja PO-PSL) w krakowskim więzieniu zmarł z głodu 33-letni Rumun Claudiu Curlic, który – pod okiem straży więziennej – zagłodził się w proteście przeciwko skazaniu go za czyn, jakiego się nie dopuścił, ale mocno się naraził żonie jakiegoś krakowskiego notabla. O ile pamiętam to nawet chyba profesora. I nikt w Europie, czy w USA, nie miał zamiaru nakładać na Polskę sankcji, a za rządzącymi wysyłać międzynarodowe listy gończe… Aleksiej Nawalny też został skazany ponoć za coś, czego się nie dopuścił i też zmarł w więzieniu, ale to zdarzenie miało miejsce w Rosji, w której rządzi Putin, będący solą w oku praworządnym i sprawiedliwym z Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.

Mówiąc szczerze, mało mnie kiedykolwiek ten Nawalny obchodził, aczkolwiek wiedziałem, że w pewnym momencie zajął się polityką i oskarżał Putina i wszystkie władze w Rosji o złodziejstwo, łapownictwo, nepotyzm. Wiedziałem też, że kiedy ogłosił wielki protest w 150 największych miastach, to w sumie wzięło w nim udział niecałe 100 tysięcy osób. No cóż, nie sądzę, abym się bardzo mylił, ale proporcjonalnie było ich tyle samo, co wyznawców kaczyzmu pod zakładami karnymi, w których przebywał Kamiński z Wąsikiem. No i wiedziałem, że tenże Nawalny był szczerym wyznawcą (tak jak Putin) idei Wielkiej Rosji, i że wśród otaczających Rosję, skłóconych z nią krajów, jest przynajmniej jeden, w którym nazwisko Nawalnego do dzisiaj budzi jak najgorsze emocje. I jest nim Gruzja, ponieważ Nawalny nie tylko w wojnie z Gruzją poparł Putina, ale też publicznie, świadomie i celowo przekręcał nazwę Gruzji, a o Gruzinach mówił „gryzuny”, czyli gryzonie. Poparł też aneksję Krymu, uznając go za odwiecznie przynależną Rosji krainę, co nie budziło w Rosji żadnego zdziwienia, ponieważ wszystkim było wiadome, że jest wielkoruskim szowinistą. Bardzo brzydko mówił o Żydach i homoseksualistach. Deklarował się jako demokratyczny nacjonalista i był przekonany, czemu dawał wielokrotnie wyraz, że jego poglądy podziela większość Rosjan. No i na dokładkę brzydko wypowiadał się o obecnych w Rosji emigrantach z Kaukazu i Azji Centralnej uznając, że stanowią oni zagrożenie dla wewnętrznego bezpieczeństwa Rosji. Swoje poglądy podkreślał, wielokrotnie biorąc udział w wielu nacjonalistycznych marszach, zwanych Ruskimi Marszami. Po tym, kiedy został dostrzeżony przez antyputinowski Zachód, trochę swe poglądy skorygował i zaczął nawet przyznawać homoseksualistom prawo do swych parad wolności. Ja bym go nazwał nacjonalistycznym koniunkturalistą, który chciał Zachodowi pokazać się takim, jakim chciano go widzieć. Nie mam – jak wielu – wątpliwości, że gdyby został prezydentem Rosji, byłby nie gorszy od Putina o czym, zamroczeni rusofobią w Polsce i na świecie, nie chcą wiedzieć. Nie mam też żadnych wątpliwości, że gdyby był Polakiem, należałby do Konfederacji i niewątpliwie byłby jej przedstawicielem w polskim Sejmie, obok posłów Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Byłby też zapewne politycznym przyjacielem Janusza Korwin-Mikkego. A teraz pogrążona w żalu jego żona, na tej śmierci, rozpoczyna własną polityczną przygodę. Oby się tylko nie okazała taką rosyjską Marii Le Pen.

Cała wrzawa związana z jego śmiercią umacnia mnie w przekonaniu, że relatywizm moralny jest jeszcze gorszy niż obrzydliwa w istocie rzeczy poprawność polityczna.

Janusz Bartkiewicz

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty