Sędziowie bez togi i łańcucha
Kiedy w ubiegły czwartek odbierałem w jednym z punktów na wałbrzyskim Podzamczu numer Tygodnika DB 2010, spotkałem uroczą panią, która mnie nie znając, wygłosiła taką oto opinię, że „szkoda, iż ten co w tygodniku publikował teksty polityczne nagle tego zaprzestał, bo to co pisał, było dla niej jak tlen”. Mocno to mnie podbechtało, więc szybko się ujawniłem i owa pani zaapelowała do mnie, abym powrócił do tych moich „politycznych” felietonów. Przestałem je pisać po wygranych przez Zjednoczoną Prawicę wyborach do narodowego Sejmu i wygranej narodowego prezydenta, ponieważ straciłem wiarę w to, że pisanie takich felietonów czemukolwiek służy, więc nie widzę sensu „naprawiania świata”, bo i tak tego co piszę, nikt sobie do serca nie bierze. Przyznam jednak, że rozmowa ze wspomnianą panią trochę zaburzyła moje podejście do tego problemu, a ponieważ nadarzyła się okazja krytycznego podejścia do najnowszego wyskoku niedouczonych w zakresie wiedzy prawniczej wilczków Solidarnej Polski w sprawie likwidacji prawa obywatela do odmowy przyjęcia mandatu, pozwolę sobie na niepolityczne, bo raczej merytoryczne, zabranie w tej sprawie głosu.
Otóż sprawa ma się tak, że prawnicze tuzy Solidarnej Polski umyśliły sobie, iż do obowiązującego prawa, które pozwala obywatelowi na odmowę przyjęcia wystawionego mu mandatu za jakieś naruszenie obowiązujących przepisów, wprowadzić zmiany, które – z grubsza rzecz biorąc – będą polegać na tym, że nawet jak odmówi, to funkcjonariusz publiczny mandat wystawi i w razie jego nieuiszczenia, sprawa zostanie skierowana do postępowania komorniczego. Jednym słowem: funkcjonariusz państwowy, mający prawo do nakładania mandatu, uzyska w ten sposób status sędziego, chociaż munduru na sędziowską togę zamieniać nie będzie musiał. Oczywiście, tak jak w przypadku orzeczeń sądowych, od takiego policyjnego wyroku będzie obywatelowi przysługiwała „apelacja” w postaci odwołania się w ciągu 7 dni do sądu, która będzie musiała zawierać pełny wykaz wszystkich dowodów wskazujących na niewinność obywatela. Czyli to on będzie musiał udowadniać, iż wielbłądem nie jest, co już samo w sobie jest niesamowitym kuriozum prawnym. Pomijam tu wymogi proceduralne takiego odwołania, które będą od obywatela wymagały dosyć dobrej znajomości – często dla niego mało zrozumiałych – przepisów proceduralnych, od zachowania których zależy los złożonego odwołania.
Tak więc mózgowcy z Solidarnej Polski umyślili sobie, aby obywatel w ciągu tych 7 dni zebrał – to znaczy procesowo udokumentował – dowody swojej niewinności, a następnie – zgodnie z obowiązującymi – przepisami dołączył je do wniosku o unieważnienie mandatu. I tu znajduje się kolejna pułapka, ponieważ jeżeli obywatel już po wniesieniu odwołania znajdzie lub zabezpieczy ewidentne dowody swojej niewinności, to już ich sądowi przedłożyć nie będzie mógł, bo nowo wymyślone „prawo” będzie tego zakazywało, a więc jego oprawo do obrony zostanie totalnie zdewastowane. Kolejna dewastacja dotyczy obowiązującego przecież przepisu Konstytucji RP, który stanowi, że każdy zostaje uznanym za winnego jedynie w drodze prawomocnego wyroku sądowego. Tymczasem narodowi politycy Solidarnej Polski umyślili sobie, że mandat karny będzie podlegać egzekucji komorniczej nawet po wniesieniu odwołania do sądu, czyli mandat nałożony przez policjanta ma walory orzeczenia prawomocnego. Wprawdzie ukarany w złożonym wniosku będzie miał prawo do wystąpienia o wstrzymanie wykonalności kary nałożonej mandatem do czasu prawomocnego orzeczenia, ale konia z rzędem temu, kto udowodni, że każdy taki wniosek zostanie pozytywnie rozpatrzony. Poza tym nie wszyscy zwykli zjadacze chleba o takiej możliwości mają pojęcie, a więc będą musieli pozbyć się sporej kasy, aby skorzystać z pomocy zawodowego prawnika, co i tak nie daje gwarancji wygranej. A ponieważ taki mandat może sięgać nawet 5 tys. zł, do tego koszta obrońcy, koszty sądowe (w przypadku przegranej), mogą sprawić, że taki upierdliwy obywatel, żądający poszanowania swoich obywatelskich praw, może płynąć na niezłą kasę, które zapewni narodowemu rządowi zaspokajanie swoich różnych – niekoniecznie narodowych – potrzeb.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest uzasadnienie do tego projektu, albowiem wynika z niego, że bystrzaki z Solidarnej Polski postanowili pochylić nad trudnym losem obywatela, który – według nich – odmawiając przyjęcia mandatu, działa pod presją emocji, przez co tylko sam sobie szkodzi, albowiem – UWAGA! UWAGA! – jak mandat zapłaci, to już nie może się od tego odwołać, więc później tego żałuje, ale jest już za późno. Więc dobrotliwe narodowe państwo od traumy tej go uwolni, dając mu możliwość odwołania się do sądu od nałożonego nań mandatu. Powinien to docenić, bo przecież odmowa przyjęcia mandatu przyczynia się jednocześnie do nadmiernego obciążenia sądów zbędnymi postępowaniami. Przełamując ogarniającą mnie chęć do szaleńczego chichotu zwrócę tylko uwagę, że odebranie prawa do odmowy przyjęcia mandatu niczego tu nie zmieni, ponieważ nie spowoduje to zmniejszenia liczby odwołań. Wszak odmowa przyjęcia mandatu spowodowana jest przekonaniem, że został on nałożony niesłusznie lub bezpodstawnie. Na dodatek wygląda na to, że narodowi posłowie, którzy ten projekt złożyli, nie sprawdzili wcześniej, że sprawy dotyczące odmów przyjęcia mandatów, to w skali roku jedynie 1% wszystkich wszczynanych w sądach postępowań.
Zresztą jakoś się temu nie dziwię, bo mam wrażenie, że pojemność ich czaszek nie pozwala na rozwiniecie jakiejś głębszej myśli. Uzasadnię to w ten sposób, że jeśli ci mózgowcy tak bardzo martwią się o dobrostan ukaranych mandatem, to powinni wnieść poprawkę, że prawo do wniesienia odwołania od mandatu przysługuje również w przypadku jego przyjęcia, co możliwość traumy tym faktem spowodowaną z miejsca zlikwiduje. W tym miejscu chcę zatem wszystkich poinformować, że zgodnie z artykułem 101 §1 kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia, każdy prawomocny mandat karny podlega niezwłocznie uchyleniu, jeżeli grzywnę nałożono za czyn niebędący czynem zabronionym jako wykroczenie albo na osobę, która popełniła czyn zabroniony przed ukończeniem 17 lat, albo gdy ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia wykroczenia z przyczyn, o których mowa w artykułach 15–17 Kodeksu wykroczeń.
Nie mam wątpliwości (w ślad za wielkimi prawniczymi autorytetami), że ten jak najbardziej niekonstytucyjny i niezgodny ze standardami cywilizowanego świata projekt zmian, ma na celu nałożenie obywatelowi obroży z kagańcem, aby przede wszystkim uniemożliwić mu publiczne wyrażanie swojej opinii o aktualnie rządzących. Zwłaszcza na różnego rodzaju manifestacjach. Dlatego zwracam uwagę, że art. 15 -16 Kodeksu wykroczeń stanowią, że nie popełnia wykroczenia, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem, albo kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru chronionemu. Myślę, że wielu sędziów, którzy się sędziowskiej przysiędze jeszcze nie sprzeniewierzyli uzna, iż niepodporządkowanie się bezprawnym rozporządzeniom ministra łamiącym Konstytucję RP, która jest dobrem chronionym przez prawo, żadnym wykroczeniem nie jest i nałożone i prawomocne mandaty uchyli. Trzeba tylko umieć się bronić, ale aby to czynić, trzeba się przysługującym każdemu z nas prawem zapoznać.
Janusz Bartkiewicz
***
Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.