https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

W sidłach prawa (14)

W sidłach prawa (14)

Kolejny odcinek historii wałbrzyszanina Wojciecha Pyłki, który został skazany za morderstwo, którego… nie mógł popełnić.

***

Z wielkim zadowoleniem przyjąłem informację, że Sąd Najwyższy pozytywnie zareagował na złożony przez mecenas Magdalenę Szczubeł wniosek o wznowienie prawomocnie zakończonego postępowania i zażądał od Sądu Okręgowego w Świdnicy przesłania akt sprawy. Być może to niewielkie światełko w tunelu zabłyśnie niedługo jak reflektor, czego Wojciechowi Pyłce w imieniu własnym i Redakcji Tygodnika DB 2010 życzę serdecznie życzę.

***

W dzisiejszym odcinku postaram się znaleźć odpowiedź na pytanie: czy śmierć Janusza Laskowskiego (imię i nazwisko ofiary zostało zmienione) miała miejsce w nocy z 23 na 24 stycznia 2008 r., a konkretnie: czy nastąpiła 24 stycznia po godzinie 02:02:53, co – na podstawie przedstawionych przez policję i prokuraturę „dowodów” – przyjął Sąd Okręgowy w Świdnicy. Sąd ten uznał, że telefon wykony w środku nocy do znajomej, jest niepodważalnym dowodem na to, że Janusz Laskowski zadzwonił, ponieważ czuł się zagrożony i gwałtownie szukał pomocy. Czuł się zagrożony, ponieważ Wojciech Pyłka chciał go powiesić? Przecież w chwili śmierci (co wykazały specjalistyczne badania) Laskowski miał prawie 4 promile alkoholu we krwi, a więc – według naukowych wskazań – powinien być nieprzytomny, a przynajmniej w stanie półprzytomności. Ciekawe czym kierował się sąd, przyjmując tak karkołomną tezę? Pytam, ponieważ śmiem uważać to za wierutną bzdurę, co zaraz postaram się udowodnić.

Otóż – jak wynika z materiału dowodowego – pod ten sam numer telefonu stacjonarnego Janusz Laskowski dzwonił w tym dniu również o 05:16 oraz 12:01 i o wspomnianej już 02:02:53, ale za każdym razem jego znajoma nie podnosiła słuchawki, ponieważ rano jeszcze spała, w południe była w pracy, a w nocy już spała. Dlaczego o tych godzinach do niej dzwonił? Nie wiadomo, ale z analizy całości materiału dowodowego (zeznań świadków) nie wynika, aby 23 stycznia – zarówno rano jak i w południe – mógł się czuć czymś zagrożony i dlatego do niej dzwonił. Przecież 23 stycznia odwiedził przed południem w jego biurze znajomego Jerzego Ch., w godzinach południowych na ul. Słowackiego w Wałbrzychu pobrał z bankomatu 50 zł, między godz. 12.00 a 18.00 dzwonił do dwóch bliskich znajomych i w tym czasie żadnego zaniepokojenia nie przejawiał. Nie ma więc żadnych podstaw aby sądzić, że telefon wykonany po 2 w nocy mógł być wywołany właśnie stanem zagrożenia. Fakt kilku telefonów wykonanych o rożnych godzinach sugeruje raczej, że Janusz Laskowski miał jakoś dosyć dla niego ważną sprawę, którą chciał ze swoją znajomą omówić, niż to, że się czegokolwiek w tym dniu obawiał.

Przekonanie o tym, że do śmierci Laskowskiego doszło właśnie w tym czasie, bez wątpliwości wynikło z prostego (zbyt prostego) schematu myślowego przyjętego przez funkcjonariuszy policji i bezrefleksyjnego powiązania dwóch zdarzeń potwierdzonych dowodowo, czyli dwukrotnej telefonicznej prośby o policyjną interwencję i ujawnienie 31 pierwszego stycznia 2008 roku wiszących w mieszkaniu jego zwłok. W rzeczywistości przedstawiony sądowi materiał dowodowy w żadnym przypadku nie wskazywał na istnienie jakiegokolwiek faktycznego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy tymi dwoma zdarzeniami. Wystarczyło tylko dokładnie wczytać się w akta i powiązać ze sobą różne fragmenty protokołów przesłuchań, aby to dostrzec, że gdyby dokonano profesjonalnego przesłuchania zarówno samego Bogumiła K., Moniki S., a także Iwony S. i jej męża Tomasza (sąsiadów Moniki, u których zabezpieczono wspominaną wcześniej wieżę HiFi), być może już po pierwszych tych czynnościach stwierdzono by, że w nocy z 23 na 24 stycznia do zabójstwa Laskowskiego dojść nie mogło, a wyjaśnienia Bogumiła K., to efekt wcześniejszych rozpytań przeprowadzonych przez funkcjonariuszy policji. Również gdyby sąd przeprowadził bardziej dogłębną analizę spisanych przez policjantów protokółów przesłuchania tych osób, zwróciłby uwagę, że zeznania świadków, jak i wyjaśnienia samego Bogumiła przeczą zasadniczo temu, co wyjaśniał 11 sierpnia 2008 roku. Wyjaśnienia, które sąd uznał za kluczowe i jedyne prawdziwe.

Jak wcześniej pisałem, swoje pierwsze przyznanie się do udziału w zabójstwie Bogumił K. zawarł w przesłuchaniu z 24 kwietnia, przeprowadzonym przez policjantów z Komisariatu V Policji w Wałbrzychu, co 25 stycznia powtórzył w prokuraturze. Rzecz w tym, że podczas tak zwanego rozpytania opowiadał wierutne bzdury o rzekomym wspólniku w zbrodni, a następnie po tym jak mu wykazano, że kłamie, wskazał na Tomasza S., Kingę Sz. i Wiolettę F. i Wojciecha Pyłkę. Jednakże po konfrontacji z Tomaszem Sz., co miało miejsce 17 czerwca, wszystkie swoje wcześniejsze wyjaśnienia w całości odwołał, tłumacząc to wpływem wielokrotnych rozmów z księdzem, który go w celi odwiedzał. Natomiast to, co zeznał 24 i powtórzył 25 stycznia, było według niego efektem nacisku ze strony policjantów, którzy na niego krzyczeli, a on bał się wszelkiej agresji, co zresztą zostało potwierdzone w psychiatryczno-psychologicznej opinii sądowej przez biegłych. Twierdził też, że policjanci wmawiali mu, że zabił Janusza, i że ma powiedzieć, kto mu w tym pomagał, ponieważ sam by nie dał rady. Warto przy tym pamiętać, że Tomasz Sz., został przez sąd całkowicie oczyszczony z zarzutów, a obie kobiety w oddzielnym postępowaniu zostały również uniewinnione.

W rzeczywistości o tym, że chodzi konkretnie o 23 stycznia, Bogumił K. (tak jak i pozostali podejrzani) dowiedział się od policjantów, bo sam tej daty nie pamiętał. Kiedy jednak 11 sierpnia przedstawiono mu zeznania Teresy J., że w nocy 23 stycznia widziała go w oknie, ponownie obciążył Pyłkę, twierdząc, że po drugiej „wizycie” policjantów wrócił do budynku i kiedy zapukał do drzwi Janusza, to właśnie on go do mieszkania wpuścił. Zastanawiam się: dlaczego śledczy nie zwrócili uwagi na pewne istotne fragmenty jego wyjaśnień, które całkowicie korelują z zeznaniami Teresy J., Moniki S. i małżeństwa S., i które wprost dowodzą, że 23 stycznia – po tym jak rozstał się z Tomaszem S., Kingą Sz. i Wiolettą F. – pomiędzy godziną 19:16 a 19:25 udał się na ulicę Grabowskiej, do budynku, w którym mieszkała jego konkubina Monika S.? Dlaczego nie zwrócili uwagi na to, że po pierwszej policyjnej interwencji do Laskowskiego zadzwoniła Iwona S., która wcześniej z nim żadnych kontaktów nie utrzymywała? Z jakich więc powodów nagle telefonuje do w sumie obcego jej człowieka? Na jedyny powód takiego zachowania, wskazuje treść jej zeznania z 9 października, z którego wynika, iż numer Laskowskiego telefonu otrzymała od niego, kiedy szukał Bogumiła K. po tym, jak ten na początku stycznia ukradł mu kilka tysięcy zł. Zeznała wówczas:

„ (…) Miałam od niego numer telefonu, on sam mi go podał. On mi go podał kiedyś jak szukał Bogdana K., po tym jak ten ukradł mu pieniądze. Janusz zostawił mi swój numer i prosił abym do niego zadzwoniła jak Bogdan pokaże się w domu, a my mieszkamy w jednym budynku”.

Znajduje to potwierdzenie w wyjaśnieniach samego Bogumiła K. z 17 czerwca:

„(…) Na drugi dzień Janusz przyszedł do mnie na Grabowską, był pijany, szukał mnie u S. (Moniki – JB), szukał mnie i tych pieniędzy, mnie wtedy w domu nie było na Grabowskiej, bo byłem na Gaju. On szukał mnie u S.(małżeństwa – JB) w domu. S. mieszkają piętro niżej od konkubiny. (…) powiedział, że daje im dwa tysiące za znalezienie mnie. (…)”.

Tak więc Iwona S. była żywotnie zainteresowana, aby o obecności Bogumiła powiadomić Laskowskiego. Ale to – już kolejny raz – śledczych i sędziów nie zainteresowało. Ale o tym dlaczego zdarzenie to miałoby świadczyć, że opisane przez Bogumiła K. zabójstwo nie mogło mieć miejsca w nocy z 23 na 24 stycznia, wyjaśnię w następnym odcinku.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty