https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

W sidłach prawa (9)

Kolejny odcinek historii wałbrzyszanina Wojciecha Pyłki, który siedzi w więzieniu za morderstwo, którego… nie mógł popełnić.

W poprzednich wydaniach przedstawiłem kilka tylko przykładów nieprawidłowości, jakie – w mojej ocenie – zaważyły na tym, że Wojciech Pyłka został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, w sytuacji, kiedy nie zostały przedstawione żadne dowody wskazujące na jego winę. Ba, tego wyroku nie oparto nawet na jakimś, chociażby tylko niewielkim, łańcuchu poszlak, który zresztą może być przyjęty jako podstawa skazania tylko wtedy, jeżeli wsparty jest chociażby tylko jednym dowodem pośrednim, który – jak to się w języku prawniczym mówi – wskazuje na fakt główny. W tej sprawie takim faktem głównym jest zarzucane Pyłce zabójstwa Janusza Laskowskiego (imię i nazwisko ofiary zostały zmienione – dop. red), tylko problem w tym, że na fakt ten nic nie wskazuje, ponieważ z obciążających wyjaśnień wycofał się – i to bardzo szybko – bezpośredni jedyny rzekomy świadek zbrodni, czyli Bogumił K., mający zresztą status współoskarżonego.

Jak już pisałem – 31 stycznia 2008 roku – na wskutek zawiadomienia złożonego przez sąsiadów Janusza Laskowskiego, do jego mieszkania wszedł funkcjonariusz z Komisariatu V Policji w Wałbrzychu w towarzystwie jednego z zawiadamiających. Po stwierdzeniu, że Janusz Laskowski popełnił samobójstwo przez powieszenie, odstąpiono od dalszych czynności i po przeprowadzonej sekcji zwłok, zwłoki zostały pochowane na jednym z wałbrzyskich cmentarzy. Ponieważ sprzeciw od tej decyzji wniosła siostra ofiary Danuta M., 18 lutego 2008 r. prokurator wydał postanowienie o wszczęciu śledztwa (sygn. akt 1Ds 292/08/S), które po czterech dniach powierzył w całości Komisariatowi V Policji w Wałbrzychu. Powodem wszczęcia było podejrzenie, że do samobójstwa doszło w skutek namowy do targnięcia się na własne życie.

Po tym fakcie w sprawie w zasadzie nic się nie działo, aż do czasu, kiedy 16 kwietnia 2008 roku na policję zgłosił się jeden ze znajomych Laskowskiego, Wiesław K., który zeznał, że znajdującą się w mieszkaniu państwa S. wieżę stereofoniczną firmy Schneider, rozpoznał jako własność Janusza Laskowskiego, albowiem wielokrotnie bywając w jego mieszkaniu widział ją stojącą na blacie mebli kuchennych. Ponieważ państwo S. zgodnie z prawdą zeznali, że zabezpieczoną u nich wieżę, kupili za 50 zł od konkubenta ich sąsiadki, czyli Moniki S. i było to prawdopodobnie pod koniec stycznia 2008 roku, policjantom z wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu (bo to oni już to śledztwo prowadzili) adrenalina skoczyła tak wysoko, że podejrzewam, że wyłączyła na długo wszelkie logiczne myślenie. Gdyby nie to, że fakt ten tragicznie wpłynął na życie Wojciecha Pyłki, to całe zdarzenie określiłbym mianem cyrku, a tropiących „groźnego zabójcę”, Gangiem Olsena. To, co ten swoisty „gang Olsena” wyczyniał, było niestety tragifarsy aktem pierwszym, bo kiedy zapoznałem się z aktami sprawy, po prostu trudno było mi uwierzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce.

Po pierwsze: policjanci w ogóle nie zwracali uwagi na to, że nie dysponują protokołem oględzin mieszkania, w którym winno być wyszczególnione, co w nim znajdowało, nie mają fotografii jego wnętrza, a więc nie wiedzą, jak wyglądały wszelkie przedmioty w nim się znajdujące. Nie wiedzieli też (chociaż KMP została o tym poinformowana na piśmie), że mieszkanie to zostało 27 lutego 2008 r. opróżnione przez pracowników wałbrzyskiego MZB, którzy nie tylko sporządzili stosowny protokół, ale też na szczęście sporządzili stosowną dokumentację fotograficzną. Przesłuchiwany Bogumił K., zaklinał się, że wieża, jaką sprzedał rodzinie S., była własnością Moniki S., co zresztą ona potwierdzała mówiąc, iż otrzymała ją od wujka na urodziny. Nie z nami takie numery Brunner, pomyśleli wałbrzyscy fachowcy od wykrywania przestępstw i Monikę S. wzięli w obroty, w efekcie czego po jakimś czasie potwierdziła wreszcie, że faktycznie wieża sprzedana przez Bogumiła jej sąsiadom, jest własnością Janusza, więc sukces wydawał się być murowany. Informacja o sprzedaży przez Bogumiła K. wieży HiFi, która była własnością Laskowskiego, tak rozpaliła ich umysły i wyobraźnię, że uznali, iż niczego nie muszą już sprawdzać, bo i Bogumił K., w wyniku rozpytania, przyznał się, że wieżę tę po zabójstwie Janusza Laskowskiego zabrał z jego mieszkania. Ale on oczywiście Laskowskiego nie powiesił, bo uczynił to Pyłka, a on tylko tę wieżę… Ręce się do oklasków powinny składać, gdyby nie to, że balon pękł kilkanaście miesięcy później. Otóż 15 września 2009 roku, zeznając przed Sądem Okręgowym w Świdnicy, w zapewnionych warunkach całkowitej swobody wypowiedzi, nie naciskana przez liczne grono pohukujących na nią funkcjonariuszy policji, Monika S. zeznała: „(…) Trochę długo mnie tam trzymali. (…) Ja nerwowa wtedy byłam oczywiście, bo nie brałam wtedy tabletki. Mnie rano zabrano z mieszkania i ja nie wzięłam żadnych lekarstw. Ja trzęsłam się strasznie. Ja nie byłam w stanie rozmawiać, tak mnie trzęsło. (…) Ja od razu tłumaczyłam policji, że to jest moja wieża, a nie Janusza. Ja już nie chciałam się kłócić, bo skoro Janusz miał taką samą wieżę to już odpuściłam i powiedziałam, że Bogumił K. zaniósł wieżę do państwa S. Jeszcze raz powtarzam, że ja w sprawie tej wieży już sobie odpuściłam i niech będzie tak jak mówi policja.(…)”.

Nie chciała się już kłócić… słowa te znaczą więcej niż by się mogło wydawać, bo dowodzą, że starała się przekonywać ich, iż jest to jej wieża, że jakichś argumentów używała, więc ich psim – nomem omen – obowiązkiem było dokładne sprawdzenie tego, bo za to nie tylko pieniądze brali, ale też mieli taki prawny i moralny nakaz. Ale widocznie o tym nie wiedzieli, bo chyba ich tego nikt nie nauczył, ani też od nich nie wymagał. Jakby tego było mało, to przesłuchany wcześniej przed tym samym sądem (31 marca 2009 r.) Wiesław K., po okazaniu mu dokumentacji fotograficznej, sporządzonej przez pracowników MZB w dniu 27 lutego, zeznał, iż „na zdjęciu K-509 widzę, że jest wieża, tę wieżę widziałem u państwa S. w mieszkaniu. (…) według mnie to Janusz miał dwie wieże stereofoniczne”. Dodam więc, że na tej fotografii (i na dwóch innych) widać stojące po obu stronach kuchennego blatu dwie wieże stereofoniczne, a jedną z nich świadek ten widzieć miał w mieszkaniu rodziny S. To skąd się w takim razie znalazła w mieszkaniu Laskowskiego po tym, jak Bogumił K. sprzedał ją pod koniec stycznia 2008 za 50 zł temu małżeństwu? Świadek miał prawo się pomylić, ale organa ściganie nie, bo ich absolutnym obowiązkiem było sprawdzenie, czy faktycznie wieża jaka została zabezpieczona, jest wieżą pochodzącą z mieszkania Laskowskiego. Tak postępują organa, którym najbardziej zależy na ujawnieniu prawdy i ukaraniu faktycznie winnego, a nie na odfajkowaniu spawy i zgarnięciu nagrody. Widać problem ten, ani policjantom, ani prokuratorowi, ani na końcu zwłaszcza sędziom głowy specjalnie nie zaprzątał. Bo gdyby się nad nim pochylili, gdyby zastanowili się, czy dowody zebrane przez policję i prokuraturę są naprawdę wiarygodne, to być może wówczas Wojtek Pyłka jakoś by sobie życie ułożył. Inaczej niż za kratami.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty