https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

W sidłach prawa (5)

W poprzednim odcinku wskazałem na istotne, ale niedostrzeżone w śledztwie i procesie fakty, które wiarygodnie uzasadniają twierdzenie, że śmierć Janusza Laskowskiego (nazwisko zmienione – dop. red.) miała miejsce w godzinach popołudniowych 25 stycznia, na co istnieją konkretne dowody. Czas więc najwyższy ku temu, aby opowiedzieć, jak sprawa tego zabójstwa się zaczęła i jak przebiegała.

Otóż zaczęła się od tego, że 31 stycznia Jerzy Ch., zaniepokojony świecącymi się od 25 stycznia światłami w oknach mieszkania Janusza, ze swoimi obawami podzielił się z Danielem P., który mieszkał na parterze tego samego co Janusz budynku. Ponieważ obaj nie widzieli go od kilku dni, weszli po drabinie i przez szyby okienne zauważyli, że kołdra na stojącej naprzeciw okna wersalce, ułożona jest w taki sposób, jakby spod niej wystawały ludzkie nogi. O swoim podejrzeniu, że sąsiad nie żyje, powiadomili dyżurnego Komisariatu V Policji w Wałbrzychu, który pod wskazany adres skierował funkcjonariusza z tego komisariatu. Ponieważ nikt nie reagował na pukanie do drzwi, policjant zdecydował się na wezwanie pracownika Miejskiego Zarządu Budynków z rejonu dzielnicy Biały Kamień, który wyważył je przy użyciu łomu. Oględziny dwóch zamków (podklamkowy i zatrzaskowy) wskazały, że drzwi były zatrzaśnięte, co – jak zeznawali później świadkowie – było zwyczajem Laskowskiego. Nie musiał ich zamykać, ponieważ od strony klatki schodowej nie było klamki i drzwi można było otworzyć jedynie odpowiednim kluczem.

Do mieszkania wszedł funkcjonariusz policji i towarzyszący mu Jerzy Ch. I w tym miejscu mamy do czynienia z pierwszym niewyjaśnionym, a istotnym pytaniem, które brzmi: o której konkretnie godzinie policjant i towarzyszący mu Jerzy Ch., weszli do mieszkania? Niestety, w żadnym dokumencie nie ma o tym najmniejszej informacji, a prokuraturę i sąd jakoś mało to obchodziło. Ale nie mnie. Dla mnie jest to problem, że tak powiem o zasadniczym znaczeniu.

Widomym jest, że funkcjonariusz policji do mieszkania Laskowskiego przybył o godzinie 11.00, co potwierdza własnoręcznie sporządzoną notatką urzędową. Nie wiadomo natomiast, o której godzinie przybył wezwany pracownik ADM, ale myślę, że od wezwania do przybycia nie mogło upłynąć zbyt wiele czasu, bo gdyby tak było, to policjant zapisałby w notatce, że przez długi czas oczekiwał przed budynkiem na przybycie pomocy z MZB. Nie byłem w stanie tego ustalić, ponieważ policjant w ogóle nie został przesłuchany w charakterze świadka (a było to konieczne, o czym będzie dalej), a pracownika MZB (przesłuchanego dopiero 20 czerwca) nikt po prostu o to nie zapytał.

Faktem natomiast jest, że wysłany z komisariatu funkcjonariusz dopiero o godzinie 16.00 dokonał oględzin mieszkania i zwłok, z czego sporządził protokół dotyczący tej czynności. I tenże protokół jest jednym z wielu „dziwów” występujących w tej sprawie. Przede wszystkim zwraca uwagę to, że liczy on zaledwie półtorej strony ręcznie pisanego tekstu, ale oględziny trwały do godz. 17.30. Niby nic dziwnego, bo przecież są one bardzo czasochłonne (wiem coś o tym, bo sam niezliczoną ilość razy miałem z tym do czynienia), ponieważ wymagają drobiazgowego opisania wszystkiego tego, co w miejscu zdarzenia się znajduje, gdzie się znajduje, jak wygląda itp., itd. Tymczasem w tym przypadku protokół zawiera nic nie mówiący bardzo ogólny opis mieszkania oraz również bardzo ogólny opis przedmiotów, które się tam znajdowały i jeden jedyny istotny fakt, który policjant zauważył. Otóż zauważył on, że „Denat pętlę ma na szyi w przedniej jej części sznur biegnie za uszami w górę i pod brodę. Palce obu dłoni dłoni ma włożone między pętlę a szyję”.

Ten fragment protokołu, jak się później okaże, ma dla całej tej sprawy zasadnicze wprost znaczenie, o czym również później będzie mowa. W tej chwili jednak inna rzecz wydaje mi się najważniejsza. Otóż policjant z V komisariatu nie wykonał żadnej fotografii, ani poszczególnych pomieszczeń, ani rzeczy jakie się w nich znajdowały, ani też – co jest w tym najważniejsze – fotografii wiszących zwłok, ułożonych rąk i nóg – uwaga, uwaga – opartych stopami o podłogę i lekko ugiętych w kolanach. Wprost niesamowite! Nie można tego tłumaczyć brakiem aparatu fotograficznego, ponieważ w takim przypadku powinien powiadomić oficera dyżurnego, aby przysłał mu do pomocy chociażby tylko technika kryminalistyki z takim urządzeniem. Albo powinien wykonać fotografie używając chociażby telefonu komórkowego, bo zakładam, że w 2008 roku chyba każdy funkcjonariusz posiadał taki telefon z funkcją robienia zdjęć. Ponadto na usta cisną mi się pytania: dlaczego oględzin tych dokonał funkcjonariusz pionu prewencji, nie upoważniony do przeprowadzenia czynności procesowych i dlaczego w aktach sprawy nie ma żadnej dokumentacji, sporządzonej przez grupę policjantów, którzy po tym, jak zabrano zwłoki, przybyli z walizeczkami do budynku? Wyraźnie mówi o tym fakcie wspomniany Jerzy Ch., który zeznając nie mówi o pojedynczym funkcjonariuszu, tylko używa liczby mnogiej, mówiąc o „przybyciu policji” i następnie o czynnościach wykonywanych w mieszkaniu „przez policjantów”. Jakie czynności? Nie wiadomo, bo nikt z przesłuchujących go o to nie zapytał. Od razu podkreślam, że przesłuchanie na tę okoliczność, tego tak ważnego świadka, miało miejsce dopiero 4 lipca, mimo że oględziny miały miejsce  – jak wynika z protokołu – 31 stycznia 2008 roku. Nikt nie zapytał o to również policjanta, który sporządził protokół oględzin. Można by przyjąć, że Jerzy Ch. używał liczby mnogiej, bo potocznie mówi się, że „przyjechała policja”, w sytuacji, kiedy faktycznie przyjechał tylko jeden jej funkcjonariusz. Ale w tym przypadku, jest jeszcze jedno zeznanie, z którego wprost wynika, że policjantów na miejscu zdarzenia było kilku. Otóż dopytywany przez sąd, Jerzy Ch. 9 lipca 2009 roku zeznał: „W mieszkaniu pozostał policjant. Panowie z administracji oraz ja wyszliśmy. Wiem, że pojawiła się w pewnym momencie ekipa policyjna, byli panowie z jakimiś walizeczkami, ale bardzo szybko też pojawiła się ekipa zakładu pogrzebowego”. Panowie z walizeczkami wskazują wprost na policjantów z dochodzeniówki i kryminalistyki. Wiem, bo niezliczoną ilość razy miałem okazję takie ekipy na własne oczy oglądać. Czy więc ktoś z kogoś robi wariata, czy o drogę pyta? Gdzie jest jakakolwiek dokumentacja procesowa dotycząca tego faktu? Gdzie są wyciągi z książki wydarzeń prowadzonej przez oficera dyżurnego w Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu jak i w V komisariacie? Bo wysłanie takiej ekipy w książce wydarzeń musiało zostać odnotowane. Dlaczego więc nikt nie sprostował tego fragmentu zeznania Jerzego Ch.? Przecież gdyby tak nie było, można by to bez trudu udowodnić na podstawie dokumentacji prowadzonej na stanowisku oficera dyżurnego w KMP i komisariatu. Ale o tym, co na ten temat sądzę i jakie dowody jestem w stanie wskazać, będzie w następnym odcinku. Dziś tylko, dla zachęty, aby dalej śledzić losy tej nieprawdopodobnej wręcz historii, postawię pytanie. Z jakich powodów, wiele miesięcy po tych pierwszych oględzinach, po tym jak mieszkanie zostało dokładnie przez MZB wysprzątane, policjanci w wałbrzyskiej dochodzeniówki przeprowadzili jego ponowne oględziny, dokumentując, że zastano tylko cztery ściany i kawałek linki wisielczej, walającej się na podłodze? I postaram się udzielić na nie odpowiedzi.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty