https://db2010.pl GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Nie lękajcie się…

Rafał Trzaskowski przegrał wybory prezydenckie, ale to nie koniec świata. To sygnał ostrzegawczy dla rządzących, że bez realizacji obietnic nie ma zwycięstw, że nie można rzucać słów na wiatr, bo ludzie mają to do siebie, że najlepiej pamiętają niespełnione obietnice. Te, które spełniono, szybko z pamięci ulatują. Jednakże, dla odzyskania zaufania, potrzebna jest ciężka codzienna praca, realne działania i odwaga polityczna. Przegrana kandydata Platformy Obywatelskiej to przegrana całej koalicji, a nie tylko premiera Donalda Tuska, więc to cała koalicja musi przyjąć to na siebie i potraktować jako żółtą kartkę dla prowadzonej przez siebie polityki. I to we wszystkich jej wymiarach.

Rafał Trzaskowski przegrał wybory prezydenckie, ale warto sobie uczciwie powiedzieć, że przegrał je przede wszystkim z powodu braku pełnej mobilizacji własnego środowiska, politycznie błędnych kalkulacji i niespełnionych obietnic z 2023 roku. Ponad milion trzysta tysięcy wyborców, z tych którzy nie poparli Nawrockiego w pierwszej turze, w drugiej już się nie pojawiło przy urnach. Dlaczego? Bo Trzaskowski nie zdołał porwać za sobą wszystkich wyborców Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga, którym w jego obietnicach zabrakło tego, co lewica obiecywała w wyborach 2023 roku i co zostało ujęte i obiecane w umowie koalicyjnej. I chociaż liderzy PSL – jak poseł Piotr Zgorzelski – twierdzą, że Trzaskowski przegrał, bo „zbyt się wychylił w lewo” i nie uwzględnił wrażliwości prawicy, to jednak nie mam wątpliwości, że to nie prawica go zostawiła. To lewica nie przyszła w swej pełnej sile, ponieważ część jej wyborców posłuchała Zandberga, a ponadto nie wszyscy posłuchali Biejat. Tej części ich wyborców nie było przy urnach, bo w kampanii Rafała Trzaskowskiego mimo wszystko nie usłyszeli niczego, co byłoby dla nich ważne, a tych kilkanaście ostatnich dni tego nie naprawiło. To brak ich głosów zdecydował o tym, co się 1 czerwca stało. Jednakże zwycięstwo Karola Nawrockiego – paradoksalnie – może okazać się drugą szansą na drugie zwycięstwo dla koalicji. Bo układ sił jest jasny. Lewica, choć często krytyczna, dziś pełni rolę bezpiecznika. Nie opuści koalicji – zbyt długo czekała na realny wpływ na władzę, nawet jeśli mocno ograniczony. A jej obecność zapewnia stabilność rządu. Dopóki jest w koalicji, PSL też nie odejdzie. Bo nawet jeśli by to zrobił, pozostała jej część i tak utrzyma większość. Polityczny rachunek zysków i strat jest oczywisty – wyjście się nie opłaca.

I tu ważną rolę może odegrać Adrian Zandberg i jego Partia Razem. Choć to bardzo mała formacja, może przechylić szalę zwycięstwa w wyborach 2027 roku. Jeśli Nowa Lewica potrafi wyciągnąć wnioski, pozbyć się skompromitowanych twarzy, jak Włodzimierz Czarzasty, i pojednać się z Razem – może znów być siłą, z którą trzeba się liczyć. I Donald Tusk, i Szymon Hołownia, i Władysław Kosiniak – Kamysz będą musieli słuchać, bo inaczej stracą nie tylko poparcie, ale i wiarygodność. Dziś koalicja rządząca stoi przed wyborem: albo nauczy się grać drużynowo, albo zostanie zmieciona przez własną nieudolność. Bo trzeba mieć odwagę, by wejść w starcie z prezydentem nie jak petent, ale jak partner – lub przeciwnik. Ze sztandarami, bez kompleksów, z jasnym przekazem: kto naprawdę stoi po stronie ludzi, a kto im tę drogę blokuje.

Po wyborach nie brakuje takich, którzy uważają, że Donald Tusk powinien ustąpić z funkcji premiera. Tyle że to nie Tusk odpowiada za niespełnione obietnice, ale polityczne spory wewnątrz koalicji – szczególnie z udziałem PSL i Trzeciej Drogi. To również przez ich wahania i blokowanie projektów Trzaskowski przegrał. Ale nie ma co teraz szukać kozła ofiarnego – trzeba się wziąć do roboty, bo ludzie patrzą. I pamiętają.

Natomiast do tych wszystkich, którzy po przegranej Rafała Trzaskowskiego czują się zawiedzeni, mówię jasno: nie lękajcie się, bo tak naprawdę, niewiele się zmieniło. Fotel prezydenta objęła osoba, która – mentalnie i politycznie – niewiele różni się od poprzednika. Zmieniło się tylko nazwisko. Przez osiem ostatnich lat zdążyliśmy się już do tego stylu prezydentury przyzwyczaić, a przez najbliższe dwa i pół roku nie będzie w stanie niczego poważnego zepsuć, bo to nie on ustanawia prawa. Dlatego sejmowa większość powinna wprost zasypywać go nowymi ustawami naprawiającymi państwo i poprawiającymi byt Polaków. A jeśli zacznie wetować ustawy, pokaże tylko, że nie działa w interesie Polski i obywateli, lecz w interesie partii, która go wystawiła w wyborach. Rządząca koalicja winna to wykorzystać, wyprowadzając na ulice tysiące ludzi protestujących przeciw polityce służącej interesom partii Jarosława Kaczyńskiego i szkodzącej interesom państwa i jego obywateli. Wszystkich, bo także i tych, którzy za Kaczyńskim idą jak „za panią matką”. Gwarantuje to jej wygranie wyborów w 2027 roku i odsunięcie już na trwałe groźby faszyzacji Polski.

Ale żeby było co podpisywać czy wetować, rząd musi najpierw działać. Zamiast debatowania o strategii, częstego wkładania przez niektórych „kija w szprychy” – ustawy na biurko prezydenta. Niech Karol Nawrocki je wetuje. I niech wszyscy widzą, kto mówi „nie” podwyżkom, tanim i dostępnym dla wszystkich mieszkaniom, czy naprawie ochrony zdrowia. A jak podpisze i ludziom się poprawi? Też dobrze – efekt będzie ten sam, bo ludzie będą pamiętać, że te korzystne zmiany wprowadził rząd Donalda Tuska.

Natomiast absolutnie nie jestem w stanie zrozumieć jak ktoś z przeszłością, która w normalnym kraju kwalifikowałaby się raczej na spotkanie z prokuratorem niż z urną wyborczą, zamieszka w Pałacu Prezydenckim. Ktoś przeciwko komu, pomijając już znane głośne afery z jego nieodległej przecież przeszłości, NIK przygotowuje zawiadomienia o niedopełnieniu obowiązków i przekroczeniu uprawnień, działaniu na szkodę państwa, podrabianie dokumentów i spowodowanie wielomilionowych strat w majątku IPN. Niestety, to mu już nie zaszkodzi, bo po zaprzysiężeniu będzie nietykalny. A żeby postawić go przed Trybunałem Stanu, trzeba mieć większość w Zgromadzeniu Narodowym, a tej – jak wiadomo – brak.

Najwięcej powodów do świętowania mają dziś ci, którym prokuratura już postawiła zarzuty. Albo jeszcze tego nie zrobiła, ale się przymierza. Ludzie, którzy przez osiem lat traktowali publiczne pieniądze jak kartę kredytową bez limitu, mogą spać spokojnie. Z takim prezydentem – nawet jak coś komuś udowodnią – wystarczy jedno podpisane ułaskawienie. Nawet przed skazaniem, co pokazał Andrzej Duda. Tylko że jest pewien drobiazg: ułaskawić można wyłącznie przestępcę. Więc będzie oficjalnie można ich tak nazywać. Z błogosławieństwem głowy państwa.

Również Donald Trump wyraża zadowolenie, zyskał bowiem kolejnego sojusznika w demontażu Unii Europejskiej. Tyle że Trump to znany ignorant, któremu wydaje się, że rola prezydenta w Polsce jest tożsama z rolą prezydenta USA. Tymczasem w naszym systemie politycznym politykę zagraniczną prowadzi rząd, a prezydent jest konstytucyjnie zobowiązany do współpracy z nim. Tylko tyle, nie może więc prowadzić swojej własnej polityki zagranicznej i krajowej, bo poza prawem weta i inicjatywą ustawodawczą polski prezydent nie posiada właściwie żadnych instrumentów realnego sprawowania samodzielnej władzy.

Janusz „Bartek” Bartkiewicz

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty