https://db2010.pl GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Kto naprawdę wygrał?

„Polska musi wygrać” – zagrzmiał Karol Nawrocki z mównicy podczas wieczoru wyborczego. I w jednym zdaniu zawarł wszystko, co najbardziej niepokoi w dzisiejszym polskim dyskursie politycznym. Bo skoro „Polska” musi wygrać, to co z tymi, którzy głosowali inaczej? Kto nie głosował na Nawrockiego nie jest Polakiem? Jest zdrajcą? Ciałem obcym? To więcej niż slogan, co po ogłoszeniu wyników wyborów doradca prezydenta Andrzeja Dudy – prof. Andrzej Zybertowicz potwierdził wprost: „te wyniki pokazują, że około 40 procent głosujących wypisało się z polskości. To są ludzie, którzy nie szukają swojego własnego źródła wartości, poczucia tożsamości w Polsce”. To deklaracja zawłaszczenia państwa i narodu. A przecież Polska nie jest i nigdy nie będzie jednorodna. Składa się z wielu różnych „Polsk”: miejskich i wiejskich, konserwatywnych i progresywnych, młodych i starych. I żadna z tych grup nie ma prawa mówić: „jesteśmy jedyną prawdziwą Polską”.

Nawrocki wygrał w sześciu województwach, głównie tam, gdzie frekwencja była wyższa i społeczeństwo mniej mobilne intelektualnie. Dominowali absolwenci podstawówek, mieszkańcy mniejszych ośrodków, osoby wykluczone cyfrowo i edukacyjnie. To żadna obraza – to opis faktów. Demokracja nie pyta o poziom wiedzy, a o liczbę głosów. I właśnie dlatego wygrywa nie elita, lecz większość – czasem zmanipulowana, często zmęczona, zawsze sfrustrowana.

W tym samym czasie Rafał Trzaskowski rozpoczął kampanię II tury od mocnego hasła: „Podpiszę ustawę aborcyjną”. Głos ważny, potrzebny, ale z perspektywy politycznej – zbyt wyprzedzający. Zlekceważył realia: że prezydent nie działa w próżni, że jest Władysław Kosiniak – Kamysz i Szymon Hołownia, że jest koalicja z Trzecią Drogą. Każdy z nich ciągnie w inną stronę, a nie sądzę, aby tak szybko swoje prawdziwe ideowe oblicze porzucili przede wszystkim dla politycznych potrzeb Platformy Obywatelskiej. Niewątpliwie Trzaskowski w tej kampanii zapłacił za cudze błędy, a największym okazał się Szymon Hołownia. Jego ego urosło tak bardzo, że uznał się za mesjasza Trzeciej Drogi, mimo że wyborcy szukali raczej twardego lidera, a nie telewizyjnego konferansjera. Zamiast wspierać Trzaskowskiego już w pierwszej turze, Hołownia budował siebie atakując, podważając, dystansując się. Kiedy okazało się, że przegrał, nagle dramatycznie zaczął apelować o jedność. Ale wtedy było już za późno. Zaufanie – a ono w polityce znaczy wszystko – zostało nadwyrężone.

Podobnie Kosiniak-Kamysz. Minister obrony narodowej nie zdaje sobie sprawy z faktu, że to premier decyduje o jego losie. Teraz zadeklarował bardzo gorąco „gwarancję współpracy” z prezydentem Trzaskowskim jako zwierzchnikiem sił zbrojnych, zapomniał jednak biedaczysko, że sam niczego nie gwarantuje – ani personalnie, ani politycznie. Jest tak jak inni – tylko pionkiem na szachownicy premiera. Tak więc deklaracja wyglądała tylko groteskowo.

Niepokojący był również wyborczy wybór młodych. Najliczniej oddali głos na kandydata, który mówi o płatnych studiach, którego doradca gloryfikował patriarchat, a sam kandydat uważa gwałt za „dolegliwość”. Wydaje się to absurdalne, ale działa mechanizm: charyzma, siła, prosty przekaz. Trzaskowski mówił o konstytucji, kompetencjach i dialogu. Przeciwnicy mówili: „imigranci zabierają wam pracę, Ukraina nas okrada, kobieta ma siedzieć w domu”. Przekaz był brutalny i zrozumiały. A to, co zrozumiałe, lepiej się sprzedaje niż to, co mądre.

A lewica? Magdalena Biejat i Adrian Zandberg po raz kolejny pokazali, że idealizm nie zastępuje realizmu. Ich wypowiedzi o przyjęciu Ukrainy do NATO zraziły nawet umiarkowanych wyborców. Zapomnieli, że dążenia przyjęcia Ukrainy do tego paktu, to gwarancja „stałej” wojny na Ukrainie. Wojny, na której giną prawdziwi ludzie, a nie ich propagandowe fantomy. W ich świecie wciąż ważniejsze są ideały niż skuteczność. Tylko że dziś nie czas na czyste sumienia. Dziś potrzeba twardej walki o wartości – bez naiwności, bez dogmatyzmu, bez narcyzmu politycznego.

Donald Tusk, który jeszcze niedawno niósł opozycję na barkach i zbudował zwycięstwo z 15 października, dziś w mediach głównego nurtu jest przedstawiany jako kula u nogi Trzaskowskiego. Myślę, że niesłusznie, bo mógłby być dla niego znacznym wsparciem. Zwłaszcza, że w odróżnieniu od niego jest doskonałym mówcą wiecowym, czego mogliśmy doświadczyć w czasie kampanii wyborczej do parlamentu, kiedy porywał zebranych swym entuzjazmem i trafnością ocen. Też dowcipem. Trzaskowski tego daru nie posiada, a jego wiecowe wystąpienia są nudne. Nawet te jego próby wykrzykiwania haseł podniesionym głosem są bardzo, ale to bardzo, nienaturalne i niekiedy śmieszne. Błędem więc – moim zdaniem – było swoiste „schowanie” Tuska, bo Tusk to nie Kaczyński, którego schowanie niegdyś uratowało PiS.

Gdy spojrzymy na wyniki wyborów w 2025 r. jedno rzuca się w oczy: wschodnia Polska poszła do urn bardziej masowo. Zachodnia – mniej. Miasta – leniwe. Wieś – zdyscyplinowana. I znów ten sam mechanizm: prawica głosuje na strachu i emocjach. Lewica i centrum – na analizie i „rozsądku”. A ten rozsądek jest coraz mniej sexy.

Skrajna prawica – Grzegorz Braun i Sławomir Mentzen – zdobyła razem ponad 20%. To nie „zaskoczenie”, jak twierdzą niektórzy komentatorzy. To efekt skutecznego słuchania ulicy. Ludzi nie obchodzą już problemy Ukrainy. Obchodzą ich rachunki, ceny, bezpieczeństwo. I nie da się tego zakrzyczeć „europejskimi wartościami”. Ludzie chcą normalności, nie misji cywilizacyjnej. I czują, że nikt ich już nie słucha – tylko skrajna prawica.

Czy można było inaczej? Owszem. Można było mówić wprost: Nawrocki to nie „kandydat konserwatywny”. To oszust powiązany z przestępczym środowiskiem Trójmiasta, to człowiek, który może zablokować fundusze z Unii Europejskiej, unieważnić działania rządu, wyciągnąć rękę do tych, którzy dziś drżą przed sądami. A jednak w kampanii Trzaskowskiego ten wątek praktycznie nie wybrzmiał. Zamiast ostrzeżenia – program rządowy. Zamiast twardych faktów – liberalne bajki. Nie mówiono o tym, że wybór Nawrockiego to realne zagrożenie dla demokracji, że to powrót do stylu Dudy – tylko może gorszego. I to się właśnie najbardziej zemściło.

I co dalej? Polska w 2025 r. jest bardziej podzielona niż kiedykolwiek. Demokraci dali się pokonać własną poprawnością. Lewica nie dojrzała do współodpowiedzialności. Centrum zlekceważyło strachy klasy średniej. A nacjonaliści i populiści? Usłyszeli, że czas jest ich. I sięgnęli po to, co uznali za swoje. Czy Polska wygrała? Na pewno nie ta, która wierzyła, że rozsądek wystarczy.

Janusz „Bartek” Bartkiewicz

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty