https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Listy do redakcji: Seb Majewski figura bardzo pokręcona

W Wałbrzych trwa moda na księżną Daisy. Żonę ostatniego właściciela zamku Książ. Teoretycznie nie ma nic złego w interesowaniu się losami ładnej i miłej arystokratki. Wałbrzyski Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego wystawił więc sztukę „Daisy”. Nie będę się na jej temat wypowiadał. Nie widziałem tego przedstawienia. Wiem jedno. Trochę się spóźnili. Coraz więcej ludzi śmieje się z tej mody w stylu: pospólstwo ma kompleksy i wpada w arystokratyczny snobizm. Dla równowagi, wałbrzyski teatr wystawił więc sztukę o śp. Marcie Gąsiorowskiej: „Marta Figura Serpentinata”.

Kim była Marta Gąsiorowska? Była nauczycielką w I Liceum Ogólnokształcącym w Wałbrzychu. Wykształciła i wychowała wielu ludzi. Młodzież uczyła za pośrednictwem poezji, literatury i teatru. Ale to tylko pierwsza część poematu. Ludzi z Solidarności uczyła rozmawiając z nimi poważnie oraz przez swoje, napisane i podpisane, teksty. Robiła to również w sposób pośredni. Redagowała jednokartkowy biuletyn informacyjny. Widziałem wiele takich biuletynów. Te redagowany przez Martę były wyjątkowe. Umiała, z olbrzymiego natłoku informacji, wyłowić to co ważne i ciekawe. Następnie „krystalizowała” te informacje w krótkich tekstach. Tak aby była to literatura faktów.

To nie wszystko. W wałbrzyskim MKZ-ecie, Marta była nieformalną Panią Dyrektor. Wprowadzała spokój i porządek do organizacyjnej struktury, która liczyła przeszło 220 tysięcy członków. Pamiętam jak dziś zebranie, w którym brało udział wiele osób. Trzeba było napisać ważny komunikat. Po dłuższej dyskusji Marta powiedziała: „A może tak?” i przeczytała napisany przez siebie tekst. Zapadała cisza i na twarzach wszystkich widać było: „właśnie o to mi chodziło.”. Choć chwilę wcześniej w powietrzu fruwały ostre jak żyletki argumenty i kontrargumenty. To też nie wszystko. Ludzie lgnęli do niej jak muchy do miodu. Dokoła Marty powstała duża grupa. Określić ich należy słowami; polska inteligencja. W najlepszym tych słów znaczeniu.

Marta była też „księgarzem hurtownikiem”. To znaczy: odbiorcą i dystrybutorem dużej części książek, które do Wałbrzycha sprowadzałem. Były to książki wydawane w konspiracji lub na Zachodzie. Zaczęło się to jeszcze przed powstaniem Solidarności. W KOR-owskich czasach, kolega powiedział mi, że jego kolega chce dostawać książki. Spotkałem się z nim i „po oczach” oceniłem, że jest uczciwy. Brał po kilka sztuk – to wtedy było dużo. Dopiero w czasie Solidarności dowiedziałem się, że ten człowiek był tylko wysłanym przez Martę kurierem. W czasie Solidarności rozrosło się to do dużych rozmiarów. Dzięki temu jestem chyba jedynym człowiekiem, którego – bardzo spokojna, Marta – op… czasami przy pomocy prostych, żołnierskich słów. Działo się tak gdy nawaliłem z dostawą.

Esbecy również „doceniali” Martę. Została aresztowana i wywieziona do Gołdapi. Po wyjściu na wolność, przez kontakty we Wrocławiu i Warszawie, Marta ściągała do Wałbrzycha wydawane w podziemiu książki. Esbecy zdawali sobie pewnie z tego sprawę, ale nie byli w stanie niczego namierzyć. Jej środowisko było nieprzemakalne. Marta miała po prostu w oczach tomografię komputerową i widziała co kto ma w środku.

Czas przejść do sztuki „o Marcie”. We względnie normalnych czasach istniał zawód krytyka teatralnego. Istniał gdyż publikowano scenariusze. Zapisane w nich były wszystkie wypowiadane przez aktorów słowa. Współczesna „inteligencja teatralna” jest bardzo sprytna. Oni wiedzą, że istnienie takich „dowodów” może być wykorzystywane niezgodnie z ich interesem. To znaczy pozwala krytykować literacką wartość scenariuszy. Wtedy trudno się bronić. Tekst powinien sam się obronić. Prawie każdy jest przecież w stanie odróżnić grafomanię od literatury.

Nie istnieje scenariusz tej sztuki. To znaczy: nic takiego nie zostało opublikowane. Wałbrzyski teatr już dawno temu przyjął taki modus operandi. W efekcie ewentualną krytykę można potraktować słowami: „to jest sztuka tylko dla inteligentnej publiczności”.

Przejdźmy do scenografii. Aula I LO w Wałbrzychu, w której odbyło się to przedstawienie, nie jest duża. Na wszelki wypadek w części zrobiono magazyn niepotrzebnych ławek. Scena była w środku tej sali. Były to stoły, na których ustawiono książki oraz kilka krzeseł i coś w rodzaju stołu do pracy. Dla publiczności postawiono dwie ławy i krzesła. Miejsc siedzących było w sumie kilkadziesiąt. Niektóre były puste. Widząc to pomyślałem: gdyby lokalne media szerzej informowały o przedstawieniu, to widzów mogło by być dużo więcej. Ale chyba nikomu na tym nie zależało gdyż „to jest sztuka tylko dla inteligentnej publiczności”.

Na scenę weszły dwie kobiety i czterech mężczyzn. Marta była brunetką. Pomyślałem, że grać ją będzie brunetka która usiadła przy stole do pracy. Po pewnym czasie, zorientowałem się, że jestem w błędzie – Martę grała blondynka. Czy była w tym ukryta symbolika, która odwoływała się do żartów o blondynkach? Tego nie wiem. Okazało się, że brunetka gra Anitę Szaniawską, czyli żoną Jerzego Szaniawskiego. Mężczyźni grali Zbyszka Rucińskiego (jeden z uczniów Marty), dyrektora teatru (?), pana Montka (?) i „chłopca z deszczu” (?). Wiedziałem, że żona Szaniawskiego była nadpobudliwa i miała skłonności do depresji. Czemu znalazła się w sztuce o Marcie? Tego początkowo nie wiedziałem. Okazało się, że brunetka gra schizofreniczkę i erotomankę. Lepiła z plasteliny wałek, który był wyraźnie podobny do męskiego przyrodzenia i robiła typowe dla schizofrenii miny i gesty. Dalej były rozmowy dyrektora teatru z panem Montkiem. Moje szare komórki pracowały na pełnych obrotach, ale nie byłem w stanie zrozumieć o co chodzi i co to ma wspólnego z Martą. Trudno. Jak już dwa razy napisałem: „to jest sztuka tylko dla inteligentnej publiczności”.

Czasami akcja sztuki przenosiła się na Martę i Zbyszka. Rozmawiali, palili jednego papierosa i chodzili lub może tańczyli na stole „bez szpary”. Uderzyło mnie to. Po powrocie do domu zapytałem Google i dowiedziałem się, że Zbyszek został aktorem. Niewiele jednak w tym zawodzie nie osiągnął. No cóż. Szkoły średnie mają pewną unikalną specyfikę. Do pierwszej klasy przychodzą dzieci. Ostatnią klasę kończy matura, czyli egzamin dojrzałości. Następnie młodzi, ale już formalnie dojrzali ludzie ruszają w podróż przez swoje dorosłe życie. Wiąże się z tym pewien syndrom. W Ameryce mówi się: „pick in high school”. Oznacza to, że dany człowiek wszedł na swój życiowy szczyt w szkole średniej. Częścią tego syndromu jest skłonność do koloryzowania. Tak czy inaczej, Zbyszek Ruciński – gdyby nie umarł w roku 2018 – miał by szansę zachować się jak dorosły mężczyzna i publicznie powiedzieć, co myśli o erotomanach gawędziarzach.

Następna scena, która ukłuła mnie w oczy i uszy, dotyczy obozu dla internowanych kobiet w Gołdapi. Tak. To więzienie zorganizowano w budynku ośrodka wypoczynkowego. Mieścił się on w strefie przygranicznej z Obwodem Kaliningradzkim. Więziono tam Annę Walentynowicz, żony Jacka Kuronia i Henryka Wujca oraz inne kobiety o znanych nazwiskach. Większość „wczasowiczek” stanowiły jednak, mało znane, młode matki z mniejszych miast. Dla nich, taka lokalizacja była torturą. Oddalenie od miast w których mieszkały, powodowało, że przywiezienie dzieci na widzenia było trudne lub nawet prawie niemożliwe. Przypominam – to były czasy, w których prawie nikt nie miał samochodu. Dodatkowo, lokalizacja tego ośrodka – więzienia wykorzystywana była przez esbeków podczas przesłuchań. Mówili, że jest to obóz przejściowy, że osoby, które będą się „racjonalne” zachowywać zostaną w Polsce. Reszta pojedzie na Syberię. Zorganizowany przez Martę teatr miał za zadanie oderwać – choć na chwilę – te kobiety od czarnych myśli. A z tego, co mówiono na scenie wynikało chyba to, że celem było zabawianie klawiszy. Fuj!

Nic więcej o sprawach związanych z Solidarnością w tej sztuce nie ma. Może pan Majewski nic na ten temat nie wiedział? Dziwne. Wystarczy napisać w wyszukiwarce Google: „Marta Gąsiorowska Solidarność”. Na pierwszej pozycji jest „Encyklopedia Solidarności”. Na drugiej, opublikowany na portalu tygodnika Do Rzeczy tekst „Sanitariuszka Solidarności”. Opisałem w nim to, co Marta robiła w Solidarności. Można też zaglądnąć do napisanej przez Zbigniewa Senkowskiego i Radosława Mechlińskiego książki „Wałbrzyska Solidarność”. A jeżeli pan Majewski chciał by osobiście porozmawiać z ludźmi, którzy w tym okresie znali Martę, to mógł pójść do biura wałbrzyskiej Solidarności i poprosić o kontakty. Wyjaśniam znaczenie słowa pójść: teatr i biuro Solidarności są tak blisko siebie, że nie trzeba jechać.

Wiążą się z tym również książki stanowiące część scenografii. W pewnej chwili, do moich zdumionych uszu dotarł słowa o jakiś komunistycznych książkach. A żadnego zdania o tym, że Marta była kolporterką książek wydawanych w konspiracji i przemycanych z Zachodu, nie usłyszałem.

Każde przedstawienie musi mieć swoją puentę. W tym przypadku, była to scena, w której „Szaniawska” prowadzi Martę do swojego roboczego stołu i uczy ją lepienie z plasteliny tego… I chyba właśnie to było powodem włączenia postaci Anity Szaniawskiej do tej sztuki. Miała chyba wprowadzić Martę w swój świat. W jaki świat?

Na przedstawienie poszedłem w towarzystwie Ewy (formalnie: Aleksandra Makowska-Prochera). Ewa była uczennicą Marty oraz jej koleżanką w czasach Solidarności. Gdy zgasły reflektory, odwróciłem się do niej i zapytałem: no i co? Nic nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami.

Kończąc, pochwalę postać „chłopca z deszczu”. Chodził po scenie i mówił bez ładu i składu. Większą część przedstawienia spał pod stołem. Muszę przyznać, że pan Majewski pokazał w ten sposób ludzi, którzy nic nie rozumieją i nic ich nie obchodzi. Tacy ludzie byli, są i będą. Jest ich dużo. Są idealnm „targetem” dla tego rodzaju teatru.

I na koniec końca dodam. Otwarte jest pytanie: czy można polemizować z tym co napisałem? Nie. Nie można. Przypominam: nie ma scenariusza, który mógł być by podstawą do ostrych jak żyletka kontrargumentów. Nie można również pójść na to przedstawienie. Sztukę tą grano tylko w dniach 23, 24 i 25 września 2022 r. Następnie spadła ze sceny.

Jerzy Jacek Pilchowski (fot. archiwum J.J. Pilchowskiego)

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty