31 sierpnia 2022 roku na bardzo długo zapadnie w mojej pamięci, ponieważ zdarzyło się coś, czego bym się nigdy nie spodział. Otóż w tym dniu, kilka minut po szóstej rano zapukała do drzwi mojego mieszkania grupa policjantów (jedna kobieta i trzech mężczyzn) z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, którzy przedstawili mi prokuratorski nakaz wydania rzeczy oraz przeszukania, w celu zabezpieczenia przedmiotów „wykazujących łączność z przedmiotem postępowania i mogących stanowić materiał dowodowy w niniejszej sprawie. (…) Zachodzi uzasadnione przypuszczenie, iż w posiadaniu Janusza Bartkiewicza znajduje się materiał dowodowy śledztwa oraz dane dotyczące innych osób mogących być związanymi z zabójstwem” (sic!). Chodzi oczywiście o zabójstwo Anny Kembrowskiej i Roberta Odżgi, dokonane w 17 sierpnia 1997 r., które w latach 1997-2003, jako kierujący grupą operacyjno-śledczą, starałem się rozwiązać. Postanowienie podpisał krakowski prokurator Piotr Krupiński, a z jego uzasadnienia wynikało, że uczynił to na wniosek naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie (z internetowej strony tej komendy wynika, że chodzi o mł. insp. Grzegorz Grymka). Wychodzi na to, że jestem podejrzewany przez wyżej wymienionych panów o ukrywanie istotnych dowodów w tej sprawie, czyli utrudniam śledztwo i pomagam sprawcom uniknąć odpowiedzialności.
Zastanawiam się: co może mieścić się w głowie tego, który to uzasadnienie wymyślił? Wątku nie będę ciągnął, abym się nie naraził na jakiś równie absurdalny zarzut. Zastanawiam się jedynie, dlaczego nie zostałem przesłuchany w charakterze świadka, nie mówiąc już o statusie osoby podejrzewanej i raczej wiem dlaczego, o czym napiszę na końcu. Postanowienie to zostało tak sformułowane, że w zasadzie policjanci mogli mnie i żonę z domu wyrzucić, mieszkanie zabezpieczyć w celu przeprowadzenia czynności procesowych, a do czasu ich wykonania zaplombować, założyć sztaby żelazne i wystawić warty, abyśmy z żoną nie mogli dostać się do środka i usunąć znajdujących się w nim informacji zapisanych na ścianie pod tapetą… Ktoś powie, że to absurd. Owszem, ale taki sam jak treść uzasadnienia tego kuriozalnego postanowienia.
Przez 5 lat (1997-2003) starałem się ustalić sprawców tego podwójnego mordu, a następnie – już na emeryturze – zajmowałem się nią prywatnie oraz jako reporter Tygodnika DB 2010, zbierając w formule opisanej w ustawie Prawo Prasowe (a więc w sposób jak najbardziej legalny i oficjalny) różne informacje, które traktowałem jako materiał do pisanej o tym wydarzeniu książki. Nie ukrywałem tego i nawet kilka razy o tym zabójstwie i moich nowych „ustaleniach” na łamach Tygodnika DB 2010 pisałem. Zdarzało się też, że o ciekawszych ustaleniach dokonanych po 2018 roku informowałem Prokuraturę Generalną, Komendę Główną Policji i Prokuraturę Okręgową w Świdnicy oraz Komendę Wojewódzką Policji we Wrocławiu. Chodzi o informacje takie jak ta, że przy pomocy jednego z uczestników forum mojej strony internetowej poświęconej temu tragicznemu wydarzeniu, ustaliłem, że w materiałach śledztwa podany został niewłaściwy numer fabryczny aparatu fotograficznego, który został zabrany przez sprawców zabójstwa. Ponadto informacje jakie uzyskałem o osobach, które mogły być sprawcami zabójstwa, czy informacje dotyczące oferty sprzedaży aparatu fotograficznego Anny Kembrowskiej, wystawionej w portalu OLX z prawidłowo podanym numerem fabrycznym. A tu masz! Wpadają do mnie policjanci z Krakowa, którzy od ponad dwóch lat zajmują się umorzonym w 1998 roku śledztwem, przejętym przez prokuratora Krupińskiego, i wynoszą mi z mieszkania kilkanaście dużych pakunków, zawierających tzw. rzeczy zatrzymane, przede wszystkim komputer stacjonarny, dwa laptopy i dwa tablety (w tym jeden zepsuty) oraz wszystkie zewnętrzne nośniki cyfrowe (6 dysków zewnętrznych o pojemności od jeden do czterech TB i dyski typu pendrive o pojemności od 30 do 500 MB). Na dyskach tych znajduje się dokumentacja, która absolutnie nie może stanowić żadnego dowodu czy informacji o sprawcach zabójstwa na Narożniku, bo przede wszystkim w przeważającej liczbie (zakładam że w ponad 95%) są to dokumenty zawierające m.in. tzw. dane wrażliwe osób szukających u mnie pomocy, której – na zasadzie pro publico bono – udzielałem w różnych sprawach o charakterze prawnym, o czym często pisałem też na łamach Tygodnika DB 2010. Osoby te zawierzyły mi i takie dokumenty przekazały do wykorzystania w podejmowanych przeze mnie działaniach. Ponadto została mi zabrana cała legalnie posiadana dokumentacja procesowa osób skazanych za zabójstwa lub inne czyny nie mające nic wspólnego z „Narożnikiem” (pisałem o tym na łamach tygodnika), korespondencja z adwokatami i dziennikarzami, dokumentacja faktograficzna dotycząca pisanych przeze mnie trzech książek i dwóch planowanych, których nie mogę dokończyć lub napisać, ponieważ zabrano mi nie tylko wspomnianą dokumentację, ale też napisane już rozdziały. I tylko jedna z nich dotyczy zabójstwa studentów na Narożniku w 1997 roku. Pisałem ją w oparciu nie tylko o własną pamięć, ale przede wszystkim na podstawie dokumentacji procesowej, przekazanej mi legalnie (chyba w 2018 roku) postanowieniem Prokuratora Okręgowego w Świdnicy. Z tego wynika logiczny wniosek, że dokumentację tą Prokuratura Krajowa posiada i to w całości, gdy tymczasem ja posiadałem tylko jej część, w rozmiarze niezbędnym do napisania książki. Czyżby Prokuratura Krajowa zabrane ze Świdnicy akta zagubiła, bo jeżeli nie, to po co jej dokumentacja, którą posiada?
Ale na tym nie koniec! Zabrano mi całą dokumentację dotyczącą osobistych spraw (w tym tzw. informacje wrażliwe) moich, mojej żony i dzieci, a także naszej bliższej oraz dalszej rodziny, w tym całą ważną dla mnie dokumentację archiwalną, moje kalendarze i notatniki z prywatnymi zapiskami począwszy od… 1967 do 2022 roku, zawierającą też pliki tworzone od 2000 roku z informacjami historycznymi, politycznymi, tekstami napisanych publikacji prasowych i inne, 64 kasety magnetofonowe nagrywane w latach 1970-1980, kasety VHS z nagraniami rożnych programów telewizyjnych, oryginalne płyty CD z muzyką z lat 1960-2022 (zakupionych w sklepach muzycznych), takie same kasety z filmami fabularnymi z lat 90-tych (jakie zostały mi po zmarłej siostrze), a także nagrania i fotografie oraz klisze (w sumie kilka tysięcy) z różnych prywatnych imprez, domowych i towarzyskich (w tym śluby, wesela, chrzciny, urodziny, rocznice, itp., itd.), a nawet niezapisane płyty CD i wiele innych przedmiotów, których już opisać tu nie mogę, bo zajęłoby to kilka stron gazety. Ponadto zostałem zdaktyloskopowany i pobrano ode mnie wymazy na ustalenie profilu DNA. Nie żartuję!
Ktoś zapyta: po co to wszystko? Po co prokuraturze te wszystkie „przedmioty”, których i tak nikt nie odczyta i nie przeanalizuje, bo tylko na samych dyskach znajduje się w sumie około 3-4 mln – tak, tak miliony – plików. Jest tak, ponieważ na 6 dyskach zewnętrznych znajdują się te same pliki i foldery, jako zabezpieczenie przed awarią dysku głównego. Więc odpowiem z całą odpowiedzialnością, że podjęte wobec mnie działania mają charakter szykany i zastraszenia, abym o sprawie „Narożnika” już nie pisał (więcej o tym w kolejnej odsłonie tego tematu), ale przede wszystkim chodzi o to, że krakowskie organa ścigania za wszelką cenę chcą ustalić źródła moich informacji, więc osoby chronione – tak jak i ja – prawem prasowym! I dlatego posłużono się metodą łamiącą wszelkie prawa konstytucyjne zarówno moje, jak i wszystkich osób, których dane wrażliwe znajdują się na zabezpieczonych przedmiotach. I dlatego krakowscy policjanci przeprowadzili zaiste brawurową akcję. Ciąg dalszy nastąpi…
Janusz Bartkiewicz
***
Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w artykule nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.