https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Moja chata z kraja

Prezydencka kampania wyborcza w pełni, a kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski zebrał już kilkaset tysięcy (a ponoć nawet ponad milion) podpisów obywateli RP wspierających jego kandydaturę. Prawdopodobnie będzie ich jeszcze więcej, co powoduje przysłowiowy ból zębów pewnego szeregowego posła, któremu najwyraźniej nerwy puściły w trakcie posiedzenia Sejmu, obradującego nad votum nieufności dla ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Otóż będąc w permanentnym stanie niesamowitego wzburzenia emocjonalnego, nazwał polskich opozycyjnych parlamentarzystów prostackimi chamami, co według mnie świadczyć może jedynie o tym, że od dawna w lustro nie spoglądał. Ale nie o polityce chcę dziś rozprawiać, ale o czymś coś co mnie burzy bardziej niż to, że tenże szeregowy poseł tak rzadko się w lustrze przegląda.

A burzy mnie niezwykle bezmyślne zachowanie się różnych decydentów, którzy głupotą swoją przyczyniają się do tego, że życie na planecie Ziemia staje się powoli, acz nieubłaganie tak nieznośne, że najprawdopodobniej jeszcze w tym wieku szanse ludzkości na przeżycie będą zbliżone do zera. I nie jest to żadne science fiction, tylko goła i brutalna prawda, poparta całą naukową wiedzą, jaką ludzkości do tej pory udało się zdobyć. Problem w tym, że mało komu chce się z tą wiedzą zapoznać, a już szczególnie z niej korzystać na codzień, bo ludzie w swej masie nie potrafią myśleć przyszłościowo, czego dowodem mogą być chociażby różnego rodzaju przysłowia i powiedzonka. Na przykład takie jak: moja chata z kraja, po nas choćby potop, bliższa koszula ciału i wiele innych, tylko z pozoru z przyszłością dalszych losów naszego ziemskiego życia mających niewiele wspólnego. A jednak mają, ponieważ świadczą o naszej mentalności, która powoduje, że najbardziej ważne dla nas jest to, co dotyczy nas dziś bezpośrednio, bo to co może dotyczyć nas samych lub naszych najbliższych potomków w przyszłości, raczej mało nas obchodzi. Oczywiście nie wszystkich, bo mnie osobiście obchodzi bardzo, chociaż zdaję sobie sprawę, że z uwagi na mój wiek, przewidywane kataklizmy już mnie nie obejmą. Cóż z tego, że takich jak ja jest o wiele więcej, kiedy tych nie myślących takimi kategoriami są całe masy, a jeszcze więcej jest tych, których cechą charakterystyczną jest bezmyślność. Jest ona – ta bezmyślność – całkowicie apolityczna, ale najgorszy jej rodzaj to bezmyślność tych, którzy na różnych poziomach decydują za nas i nie zawsze chodzi o jakieś niebotyczne decydenckie poziomy, lecz te, znajdujące się w naszym bardzo bliskim otoczeniu.

Dlaczego nagle, w środku politycznej kampanii prezydenckiej, o tym piszę? Ano dlatego, że już niedługo zacznie się lato, a z nim palące słońce i wysokie temperatury, ponieważ zmiany klimatyczne, jakie dzięki ludziom zachodzą na Ziemi, gwarantują nam nie tylko rosnące temperatury, ale też coraz większy deficyt wody, szalejące wichury, które już wielu Polakom dają tak mocno w kość, że żyć się odechciewa. Ten nagły pesymizm wzbudziły we mnie obrazki z poniedziałku i niedzieli, kiedy w telewizji ujrzałem fruwające nad domami całe dachy, zerwane przez kilkunastosekundowy poryw wichury, jaka się np. 7 czerwca pojawiła nagle – bez żadnego ostrzeżenia – w Kaniowie. I to nie pierwszy, ale i nie ostatni zapewne raz. Ale co to ma wspólnego ze wspomnianą bezmyślnością, zapyta ktoś roztropnie? Niestety ma, bo to wszystko, co się dziać zaczyna lub dziać się będzie, jest jej nieuchronnym efektem. Lawina zawsze zaczyna się od tego, że jako pierwszy zaczyna toczyć się mały kamyczek, który powoli porywa wszystkie inne, aż przeobrazi się w potężną siłę niszczącą wszystko, co na swej drodze napotka. Dla mnie takimi kamyczkami są na przykład czyjeś bezmyślne decyzje, dotyczące koszenia w miastach i innych ludzkich siedziskach trawy i wycinania drzew, które nie tylko swą zielenią stanowią ukojenie dla naszych oczu, ale także są źródłem życiodajnego tlenu, albowiem dzięki swemu zmyślnemu biologicznemu aparatowi zapewniają nam dostawy tlenu oraz oczyszczają powietrze z rożnych świństw, które sami – tam gdzie mieszkamy – produkujemy. Dla bliskich korzyści, ale też odległych czasie, acz nieuchronnych, strat. Ledwo trawy na moim osiedlu wyrosły, a już słyszę denerwujący warkot pił spalinowych, którymi posługują się ich mordercy. Dlaczego ta miejska zieleń jest tak bezmyślnie niszczona, przecież na żadne kiszonki (pasza dla zwierząt) się nie nadaje z uwagi na liczne zanieczyszczenia, jakie miejska zieleń każdego dnia wchłania, ratując w ten sposób nasze organizmy. Rozumiem wiosenne i jesienne pokosy traw na siano, które rolnicy wykorzystują jako karmę dla swych hodowanych zwierząt roślinożernych. Ale przecież ani prezydenci miast, ani szefowie spółdzielni mieszkaniowych lub różne wspólnoty mieszkaniowe hodowlą zwierząt się nie zajmują. I nie przyjmuję do wiadomości, że zatrutą różnymi miejskimi wyziewami trawę i inne rośliny, nasi miejscy lub osiedlowi włodarze sprzedają komuś jako paszę, po to abyśmy my następnie tę truciznę w mięsie i mleku spożywali. To po co tę zieleń niszczą? Bo razi ich rosnąca na trawniku lebioda czy pokrzywa? A dlaczego? Bo kiedyś im ktoś powiedział, że to zielsko mogące rosnąc jedynie w zapuszczonych wiejskich gospodarstwach i w miastach wygląda nieprzystojnie? To jest właśnie ta bezmyślność, od której trzeba jak najszybciej odjeść, ponieważ jedną z nieuchronnych gróźb, jest groźba postępującego deficytu wody. A każda roślinność, zwłaszcza wysokie trawy, przyczynia się do zachowania tejże wody w glebie, o czym każdy powinien wiedzieć. Ponadto ścięta trawa przestaje chronić miliony niewielkich stworzonek żyjących w jej gąszczu, wystawiając je na palące promienie słońca. A te miliony żyjątek spełniają w całym łańcuchu życia na Ziemi swoją ważną rolę, o której nie wszyscy zdaje się wiedzą. Ścinając trawy pozbawiamy warunków do życia niezliczone okazy latających owadów, które są gwarancją zapylania tych roślin, które bez zapylenia wkrótce przestaną istnieć. A w jakiś czas po tym przestaniemy istnieć także my, najbardziej dla życia na Ziemi niebezpieczne istoty.

Bronię miejskich traw tak samo, jak bronię przed wycinką Puszczę Białowieską, jak każde pojedyncze nawet drzewo, które różne bezmyślne dwunożne istoty każą w miastach i przy drogach wycinać. Zastanawiam się na przykład dlaczego wycięto tak wiele pięknych i dorodnych drzew na pewnym odcinku zbocza biegnącego wzdłuż ulicy Wrocławskiej. Jedne ścięto, ale inne pozostawione, a więc chyba nie wycięto ich z powodu prowadzonych w mieście inwestycji drogowych. A przecież drzewa nie tylko produkują tlen, nie tylko wiążą w glebie wodę, ale także wiążą samą glebę, zabezpieczając pochyłe stoki przed osuwiskami. Drzewo rosnące przy drodze nagle na nią nie wkroczy i dlatego to nie ono jest dla kierującego niebezpieczne, bo niebezpieczny jest tylko i wyłącznie sam kierujący. Kierujący bezmyślnie. Czy ktoś o tym w ogóle myśli? Mam wrażenie, że coraz gorsza jakość powietrza powoduje istotne problemy z jasnością umysłu, co ma – jak widać – bezpośredni związek z wycinką miejskich traw i drzewostanu. Dając żyć roślinom, dajmy sami sobie szansę na to, że Ziemia nas ze swej powierzchni sama wkrótce nie usunie. Bo trapiące nas coraz częściej i coraz boleśniej susze, potopy, wichury i pandemie same z siebie się nie wzięły. I o tym też pomyślcie wszyscy decydenci. I ci wielcy i najmniejsi także. Po nas choćby potop, to hasło zabójcze i o tym pamiętajcie.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty