https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Okiem psychologa: cóż nam po prawdzie?

W roku 2012 włoski filozof Maurizio Ferraris napisał swój „Manifest o Nowym Realizmie” (opublikowany przez SUNY Prasa w 2014 r.), który ostatecznie rozprawia się z wywierającym przez lata ogromny wpływ na umysłowość ludzi epoki nowoczesności postmodernizmem, przywracając tym samym kategorię prawdy i fałszu jako fundamentalnych odniesień dla rozumienia rzeczywistości. (Postmoderniści przekonują, że rzeczywistość nie jest niezależnym bytem postrzeganym przez ludzki umysł, ale konstrukcją tworzoną przez umysł. Rzecznicy najbardziej ekstrawaganckiej wersji tego poglądu powiadają, że w ogóle nie ma żadnej „realnej” rzeczywistości; nie istnieją żadne obiektywne prawdy zewnętrzne wobec aktywności umysłu). Wydawać by się mogło, że mamy dzisiaj do czynienia z upadkiem myśli postmodernistycznej, która przechodzi do lamusa i obecnie może stanowić jedynie interesujący temat analiz historycznych i filozoficznych. Tak jest w istocie, jednak wyłącznie w nurcie narracji naukowych. Pobieżna refleksja nad codziennymi praktykami ludzi odsłania niewiarygodną ignorancję ludzi i nieliczenie się z prawdą. Dyskusje publiczne, teksty prasowe, książki i poradniki tzw. „pop psychologii” pełne są nieprawdopodobnych (często szkodliwych społecznie) bzdur i bełkotu, a mimo to właśnie te wydawnictwa sprzedają się znacznie lepiej niż publikacje oparte na rzetelnej nauce. Prawda wydaje się prawie nikogo nie interesować, liczą się jedynie przekonywujące opowieści obiecujące szczęście i sukces. Bełkot i kłamstwo nie tylko nie zniknęły z przestrzeni społecznych narracji, ale jeszcze bardziej się wzmocniły. Ludzie zawsze kłamali, ale kłamstwo było zawsze czymś niemoralnym. Ralph Keyes, który uparcie nazywa nasze czasy „epoką postprawdy” uważa ,że współcześnie – na skalę dotąd niespotykaną – kłamstwo zostało przez nas zaakceptowane i przestało szokować. R.Keyes w swojej opublikowanej w 2004 roku książce „Czas postprawdy” stawia ponurą diagnozę współczesnej debaty publicznej, w której właśnie nieliczenie się z prawdą, nieszczerość i jawne oszustwa stały się czymś normalnym. Stara się nas przekonać, że tym, co różni nas od naszych przodków jest fakt, że współcześni kłamcy bardzo rzadko ponoszą konsekwencje swoich oszustw. Wręcz przeciwnie: moment, w którym zostają zdemaskowani bardzo często okazuje się początkiem ich zawrotnej kariery. Jak pokazuje Keyes, kłamstwo jest domeną niemal wszystkich zawodów – dziennikarzy, naukowców, prawników i polityków. Nie tylko zatem porzuciliśmy samo pojęcie „prawdy”, ale dodatkowo wzrosła tolerancja na bełkot.

Dlaczego prawda tak mało nas obchodzi? Należałoby zacząć od tego, że większość ludzi zapytanych o to, czy w życiu ważna jest dla nich prawda odpowiada twierdząco. Więcej, moralny sprzeciw i autentyczne oburzenie budzą w nas oszuści i kłamcy. Okazuje się, że w obszarze pogłębionej refleksji prawda jest ważnym odniesieniem naszych działań. Chcemy wiedzieć, jak wygląda wszechświat, jak zbudowany jest ludzki organizm, interesuje nas prawda historii, pragniemy ufać przywódcom oraz rządowi i mamy nadzieje, że mówią prawdę. Mamy potrzebę bycia dobrze poinformowanymi, ale w kwestiach ogólnych. Kiedy koncentrujemy uwagę na swoim życiu, na własnej tożsamości, opiniach, poglądach i dokonywanych wyborach, sprawa zaczyna się komplikować, a prawda gdzieś umyka tylnymi drzwiami lub niechciana skrywa się w kąt. Nasze mózgi wyewoluowały po to, by zwiększyć naszą szanse na przetrwanie i jemu służą, a nie poznawaniu prawdy, zwłaszcza jeśli miałaby ona jakoś zagrozić naszemu dobrostanowi. W tym tkwi istota tolerancji na kłamstwo i bzdury. Jeśli bełkot i iluzje sprawiają, że np. wzrasta nasza samoocena, rośnie wiara we własne możliwości i talenty, umacnia się przekonanie o własnej wyjątkowości, czy wreszcie rośnie nasza społeczna atrakcyjność, to prawda przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Naszym codziennym życiem rządzi pragmatyka, skuteczność i sprawność w osiąganiu celów. Rzadko poddajemy refleksji swoje zachowania zakładając, że znamy siebie dobrze (za to zachowania innych nieustannie) i postępujemy słusznie. Dlatego też na przykład uważamy się za osoby moralne. Badania przeprowadzane w 2006 przez Bogdana Wojciszke ujawniły, że 98 % Polaków uważa się za ludzi uczciwych, co w zestawieniu z liczbą policjantów (ponad 100 tys.), pracowników ochrony oraz wszelkich mandatów i spraw sądowych wydaje się – delikatnie mówiąc – mocno naciągane. I tak jest w istocie: okłamujemy siebie i innych starając się wyglądać na osoby moralne, a np. odmawiamy poniesienia jakichkolwiek kosztów postępowania moralnego, nawet tak niewielkich, jak przydzielenie sobie nudnego zadania (tego typu akty moralne Lipovetsky nazywa „bezbolesną moralnością” – wolną od wszelkich zobowiązań i sankcji wykonawczych, kiedy bowiem przychodzi do konkretnych działań, pierwszym i ostatecznym kryterium ich oceny jest indywidualne dobro). Jak wynika z innych badań, ta moralna hipokryzja jest największa u osób uzyskujących na wstępie wysokie wyniki w kwestionariuszu odpowiedzialności moralnej, a wiec przekonanych, że są szczególnie moralni. Sądy o własnej moralności mają zatem niewiele wspólnego z zachowaniami ludzi, którzy uznają z góry, że są moralni i zawsze znajdą wyjaśnienie i usprawiedliwienie  swoich najbardziej podłych postępków. Nieliczenie się z prawdą w kwestiach własnej moralności to zaledwie jeden z wielu przykładów zachowań, które oparte są na iluzjach i samooszukiwaniu. Przede wszystkim mocno przeceniamy swoją wiedzę (jak dowodzą wyniki badań S. Slomana, pojedynczy ludzie wiedzą o świecie żenująco mało) i kontrolę oraz jesteśmy przekonani, że świat wokół nas wygląda dokładnie tak, jak o nim myślimy – tzw. naiwny realizm). Nie mamy też najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy bardziej inteligentni oraz że jesteśmy lepszymi kierowcami niż zdecydowana większość ludzi na świecie. Z ufnością i przesadnym optymizmem patrzymy w przyszłość przekonani, że będziemy żyć dłużej niż wskazują na to statystyki, ominą nas poważne choroby i nieszczęścia, a nasze dzieci wyrosną na wybitnych ludzi. Oszukujemy siebie myśląc, że jesteśmy wyjątkowi, że wystarczy uwierzyć w siebie i można w życiu osiągnąć niemal wszystko, że nasze sukcesy i porażki są wyłącznie kwestią naszej motywacji ,talentów i umiejętności.

Z łatwością ulegamy też przekazom opartych na emocjach, napisanych językiem pełnym metafor i abstrakcyjnych pojęć („to moje zdanie i dzielę się nim”). Mówienie od serca, bycie szczerym i autentycznym, pisanie z perspektywy własnych doświadczeń i uzasadnianie wywodów osobistymi świadectwami jest jednym z argumentów przemawiającym za tym, aby po takie teksty sięgnąć. Słowniki oksfordzkie, które w 2016 roku słowo „postprawdy” nominowały jako słowo roku definiują ją jako rzeczownik oznaczający okoliczności, w których fakty obiektywne mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwoływanie się do osobistych emocji i wierzeń. Okłamujemy siebie na każdym kroku i zawierzamy bzdurom, byleby mówiły nam to, co chcemy usłyszeć, a nie to, co jest prawdą. Gdyby któregoś dnia pojawiało się urządzenie, które w sposób wiarygodny i pewny umożliwiłoby poznanie prawdy o sobie, ukazałoby prawdziwy obraz ludzi ich rzeczywiste talenty, szanse na sukces itd. to być może niewielu ludzi chciałoby z niej skorzystać. Miał słuszność Seneka radząc, że prawdę… należy mówić tylko temu, kto chce jej słuchać. Oszukujemy też innych ludzi i wciskamy im kit, jeśli mamy z tego jakąś korzyść osobistą. Wydaje nam się, że jesteśmy szczerzy wobec innych (choć – rzecz jasna – czasami bywamy), ale społeczny wizerunek prezentowany publicznie daleki jest od prawdy o sobie i jest wykreowany z mocno przerysowanych cech pozytywnych, zalet i przymiotów. Jeśli bywamy autoironiczni to tylko dlatego ,że autoironia bywa społecznie bardziej akceptowana niż samochwalstwo.

Prawda nigdy nie była priorytetem ludzi i w starciu z fikcją stała raczej na przegranej pozycji. Tak jest do dzisiaj. Na co dzień karmimy się opowieściami mającymi niewiele wspólnego z prawdą – czerpiemy je nie z lektury artykułów naukowych, lecz z plotek, rozmów ze znajomymi, telewizji czy Internetu. Siłą takich opowieści jest ich wpływ na tworzenie ludzkiej wspólnoty i zacieśnianie więzi, dlatego zawsze będą górą w starciu z empirią, która mogłaby zakwestionować i podważyć ich sens. Media, wiodące obecnie prym w walce o przyciąganie naszej uwagi, nie liczą się z prawdą, a każde wydarzenie przerabiane jest na opowieść, której forma i wartość rozrywkowa jest ważniejsza niż treść (w wielu krajach media publiczne, będące na usługach rządu karmią nas propagandową papką i obrazami, które z rzeczywistością – a tym bardziej z prawdą – mają niewiele wspólnego). Internet, który teoretycznie daje nieograniczony dostęp do różnorodnych informacji, a więc także do prawdy, jest tylko z pozoru wolnym medium. Kierujące nim ukryte algorytmy manipulują dostępem do informacji tak, by odpowiadały finansowym, politycznym i społecznym interesom różnych grup oraz tworzą swoiste bańki informacyjne, powodując zamykanie się ludzi w wąskich światach: miłych dla uszu i potwierdzających własne preferencje, gusta, opinie i poglądy. W efekcie nasza wiedza o świecie i możliwości zmiany przekonań zamiast się poszerzać, ograniczają się do wąskich grup poglądów i opowieści. W takim środowisku trudno o obiektywizm i krytyczne myślenie, które sprzyjają odkrywaniu prawdy. Nasza wyobraźnia i niewiarygodna lekkość w snuciu opowieści nie zna granic, niestety często także granic głupoty. Dlatego „tylko piękne opowieści – a nie prawda – mogą przynieść nam jakąś pociechę” powiada Illouz. Prawda bywa zimna, okrutna, przecząca naszym intuicjom, przekonaniom – słowem nieludzka (a dotarcie do niej wymaga wysiłku intelektualnego, krytycznego myślenia i zawieszenia własnych przekonań). Nic nam po takiej prawdzie.

Żyjemy w czasach, w których nauka – jak nam się zdaje – jest oczywistym punktem odniesienia dla wielu naszych zachowań, projektów, planów i programów. Kiedy jednak spojrzymy chłodnym okiem na otaczającą rzeczywistość i postępowanie ludzi, zaczynamy mieć duże wątpliwość. Wszechobecny bełkot i wciskanie kitu zdaje się nasilać. Zgadzam się z ciągle poszerzającą się grupą naukowców, którzy trąbią na alarm, zaniepokojeni rosnącą ignorancją (także młodego pokolenia).Drastycznie rośnie przepaść dzieląca opinie popularne od odkryć nauki. Okazuje się, że 97% klimatologów zgadza się, że aktywność człowieka wpływa na zmiany klimatu, a przeszło 30% populacji wątpi, by człowiek miał cokolwiek wspólnego ze zmianami klimatu, 45% Amerykanów wierzy, że człowiek został stworzony przez Boga w obecnej postaci, a połowa nauczycieli w Rumunii, Maroku, ma poglądy kreacjonistyczne i tego uczy swoich uczniów. Tysiące ludzi wierzy, że ziemia znajduje się w centrum wszechświata. Organizowane są nawet wielkie kongresy sygnowane nazwiskami profesorów i doktorów różnych domen naukowych.

Od dawna zgadzam się, że potrzeba konkretnych zmian w systemach edukacji, zmian organizacyjnych i programowych (a także metodycznych). Niezbędne staje się nauczanie oparte na dowodach naukowych, propagowanie nauki, jej funkcji, krytycznego myślenia, kwestionowania własnych przekonań, nawet jeśli wydają nam się one niepodważalne. – Nie wierz we wszystko o czym myślisz – przekonują G. Lombardi, Gale Sinatra nas autorzy niedawno wydanej książki „Converging Perspectives on Conceptual Change: Mapping an Emerging Paradigm.

Prawda ustępuje także często miejsca potrzebie bezpieczeństwa, stabilizacji, porządku (lub świętego spokoju), ale też kontroli i władzy. Dobrze wiedzą o tym politycy i przedstawiciele rządów. Przekonaniami, uczuciami i wierzeniami znacznie łatwiej manipulować niż faktami. Zgadzam się z tymi, którzy przeciwstawiają sobie z jednej strony prawdę i rozumienie, a z drugiej władzę, chęć wywierania wpływu i konkurencję. Y.Harari zauważa, że władza nieuchronnie zniekształca prawdę, gdyż celem każdej władzy jest zmienianie rzeczywistości wedle własnych arbitralnych reguł, a nie dochodzenie do prawdy. Dla władzy prawda może być co najwyżej niepotrzebnym ciężarem, ograniczającym realizację własnych politycznych celów (zwłaszcza, kiedy są one kompletnie oderwane od rzeczywistości). Prawda wydaje się też nie obchodzić wszelkiej maści ekspertów od życia i rozwoju (dziś w zasadzie każdy może nim zostać z dnia na dzień). Liczy się tylko to, co dobrze się sprzedaje, a najlepiej sprzedają się dziś bajki oparte na rozwojowej nowomowie, które mają nas pocieszyć i podnieść motywację i wiarę w naszą wielką, ukrytą moc. W takim towarzystwie prawda, często dość brutalna, kiepsko się sprzedaje (szybciej można zbankrutować niż dorobić się na niej majątku chyba, że jej ujawnienie wiąże się ze jakimś skandalem, aferą czy sensacją).

Zgadzam się z profesorem H.Gardnerem, że jeśli nie ma zbieżności co do prawdy i do tego, co jest fałszywe, a co niepewne, nie możemy liczyć na to, że dane społeczeństwo przetrwa. Tymczasem odwracamy się do prawdy plecami. Pocieszające jest jednak to, że dla prawdy to bez znaczenia, bowiem nasze nastroje, pragnienia, opowieści, iluzje i manipulacje jej nie dotyczą. Prawda czeka, często w ukryciu, by dać świadectwo najczęściej w sytuacjach, w których jak dziś kruszą się i upadają nasze światy, zbudowane na grząskim gruncie iluzji i zakłamania. Może gdybyśmy częściej jej wypatrywali i otwierali się na nią, nasze upadki i porażki nie byłyby tak bardzo dotkliwe. Niewykluczone też, że wielu udałoby się uniknąć.

Marek Gawroń

Od redakcji: autor jest psychologiem – terapeutą, coachem, ekspertem w wielu krajowych i międzynarodowych projektach badawczych oraz rozwojowych. Publikował w czasopismach naukowych z zakresu psychologii emocji, empatii i relacji terapeutycznych. Prowadzi prywatny gabinet. Kontakt: margaw@op.pl.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty