https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Krzywdzeni nie tylko przez los

Nie chce mi się rozpoczynać nowego roku od politycznych połajanek, ale polityka włazi do naszego życia wszelkimi możliwymi sposobami i mówiąc prawdę, trudno się od niej opędzić.

Ostatnio mocno poruszyło mnie ujawnienie przez niejakiego Zbigniewa Stonogę informacji, opartych ponoć na twardych dowodach, dotyczących osobistego (chociaż nie tylko) życia jednego z największych psujów polskiego systemu prawnego, do czego mam bardzo ambiwalentny stosunek. Wspomniany Stonoga nie jest absolutnie kimś z mojej bajki, a ponadto mam do niego bardzo osobiste podejście, albowiem jakiś czas temu, z podpuszczenia pewnego osobnika, o którym nawet nie warto wspominać, brutalnie i wręcz po chamsku, zaatakował mnie w Internecie za to, iż mocno krytykowałem wałbrzyskich policjantów. Chodziło o fizyczną „napaść” 19 funkcjonariuszy na drobną kobietę i jej dwoje dzieciaków za to, że dopuściła się drobnego naruszenia przepisów drogowych (co obszernie opisywałem na łamach Tygodnika DB 2010). Otóż rzeczony Stonoga, opierając się na bredniach przekazanych mu przez tego, „o którym nie warto nawet wspominać”, obrzucił nie tylko mnie ale i moją rodzinę pewnymi inwektywami, jakie mu owy „ktoś” podsunął. I nie przeszkadzało mu, że wcześniej, jak i później, sam brutalnie i po chamsku (co jest w jego zwyczaju) atakował policjantów i policję, robiąc z nich zwykłych bandziorów, a z policji instytucję przeżartą korupcją i nepotyzmem. Dlatego ujawnione obecnie przez Stonogę rewelacje dotyczące tegoż wspomnianego „psuja” (upraszam o nierymowanie) budzą we mnie – jak wspomniałem – mieszane uczucia. Bo z jednej strony jest to brutalny atak na rodzinę owego „psuja”, naruszający jego oraz rodziny dobra osobiste, ale z drugiej strony dotyczą osoby, która nie licząc się z nikim i niczym (poza prezesem Jarosławem), włazi z butami w życie milionów obywateli (mężczyzn i kobiet oczywiście), niekiedy niszcząc ich cały dorobek i sens życia, czego najdobitniejszym dowodem jest los Barbary Blidy. Dlatego postanowiłem czekać na jakiś konkretny ruch ze strony nie tylko zaatakowanego, ale też i stosownych organów państwa, ponieważ nie tylko dobra osobiste zostały naruszone, ale też istnieje uzasadnione podejrzenie, że Stonoga mógł dopuścić się przestępstwa opisanego w art. 226 kodeksu karnego, czyli znieważenia funkcjonariusza publicznego i poniżenie konstytucyjnego organu RP. Stonoga – będąc widocznie pewny, że mu podsunięto „twarde” dowody – zagroził, że jeżeli coś mu się stanie (np. zostanie zatrzymany), to ktoś w jego imieniu te „kompromaty” uruchomi i tym oświadczeniem chciał szachować swego  osobistego wroga. I – jak widać – mocno się przeliczył, bo za groźby wobec ministra zastał kolejny już raz zatrzymany i na dodatek wytoczono mu 188 innych zarzutów. Okazało się, że tymi swoimi „materiałami” nikogo nie wystraszył, choć wielu liczyło na to, że przynajmniej część z nich okaże się prawdziwa.

Drugą sprawą, jaką chcę nowy rok zacząć, to sprawa o charakterze jak najbardziej społecznym, a nie politycznym, chociaż dotyczy też postępowania policji, o której wspomniany wyżej Stonoga tak źle się wypowiadał. Chodzi o sprawę Mariusza Sowizdrzała, o którym niedawno pisałem. Przypomnę, że kiedy zmarła mu w nocy jego chora matka, wpadł w taką traumę, że przez kilkanaście dni traktował ją, jakby dalej żyła i nikogo o jej śmierci nie powiadomił. Skończyło się to tym, że policjanci wrzucili go na trzy doby do celi w Policyjnej Izbie Zatrzymanych, od czego uwolnił go prokurator, co dowodnie świadczyło, że przez owe trzy doby organa ściągania nie były zdolne zebrać materiału dowodowego, aby przedstawić je sądowi wraz z wnioskiem o zastosowanie tymczasowo aresztowania. Bo jeżeli panowie policjanci nie mieli takiego zamiaru, to po jakie licho człowieka tego trzymali pod kluczem? Moim zdaniem w tym przypadku mieliśmy do czynienia z klasycznym przykładem bezpodstawnego zatrzymania, z czym związane są oczywiste konsekwencje prawne. Po zwolnieniu pan Mariusz – o czym sam mi opowiadał – był przekonany, że to już koniec jego kłopotów, ale się srodze pomylił, ponieważ organa ścigania nie odpuściły i wszczęły przeciwko niemu postępowania karne z art. 160 k.k., co znaczy, że chcą go skazać za pozostawienie swej matki w sytuacji powodującej bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. A ja przypomnę, że matka od lat cierpiała na dosyć poważną chorobę, czego efektem było jej zejście z tego świata w nocy, kiedy Mariusz Sowizdrzał spał. Wygląda na to, że wszyscy musimy mieć się na baczności, bo okazuje się, że organa ścigania są gotowe postawić podobny zarzut każdemu, komu ktoś z rodziny w nocy, we własnym łóżku umarł. Na groźbę sankcji karnej najbardziej narażeni są – czego dowodem jest pan Mariusz – osoby nieporadne, nie cierpiące na nadmiar gotówki lub jej wręcz chronicznie nieposiadające, jednym słowem osoby o niskim statusie społecznym. Nadzieja w sądzie, który oczywisty brak podstaw do oskarżenia zdolny będzie dostrzec i postępowanie już na pierwszym posiedzeniu umorzy.

Chociaż ostatni przykład Andrzeja Dacewicza nie pozwala na optymizm, bo w jego przypadku brak jest osoby pokrzywdzonej, a mimo to sąd już od kilku miesięcy deliberuje nad tym, czy skazać go za rozbój (najcięższe po zabójstwie przestępstwo), czy nie. A polskie prawo mówi wyraźnie, że oskarżonym można być tylko wówczas, kiedy istnieje osoba przestępstwem dotknięta. W przypadku pana Andrzeja potencjalna pokrzywdzona, czyli pani Janina Biniszewska, jak i bezpośredni świadek zdarzenia, czyli pani Marianna Sawko, z uporem twierdzą, że żadnego rozboju nie było, a nieszczęsne 15 zł pani Janina Andrzejowi Dacewiczowi dała dobrowolnie. Ale obie panie – na nieszczęście oskarżonego – są już w podeszłym wieku, przez co sąd uznał, że trzeba psychologa, aby móc stwierdzić, czy można im wierzyć.

Zastanawiam się, kiedy redaktor naczelny Tygodnika DB 2010 zacznie żądać ode mnie zaświadczenia specjalistów – z uwagi na mój wiek – potwierdzających, że jestem zdrowy na umyśle i jeszcze nie zdziecinniałem… A tak nota bene, to w sprawie Mariusza Sowizdrzała pani Janina (starsza ode mnie o 10 lat) odegrała też pewną małą rolę. Otóż, kiedy dowiedziała się od niego o pogarszającym się stanie zdrowia matki, za jego wiedzą i zgodą, udała się do szpitala im. Sokołowskiego, gdzie starała się uzyskać dla niej pomoc medyczną. Nikt się jednak tym nie zainteresował, a sama pani Janina w sposób dosyć niegrzeczny została wyprowadzona za drzwi SOR przez panią ubraną w biały uniform. Czy więc to Mariuszowi Sowizdrzałowi należy stawiać zarzut nieudzielenia pomocy? Myślę, że takim drobiazgiem ani policja ani prokuratura głowy sobie raczej zawracać nie będą, bo pracownicy szpitala ubrani w białe kitle, do osób pokrzywdzonych przez los nie należą.

Janusz Bartkiewicz

http://janusz-bartkiewicz.eu

***

Redakcja nie odpowiada za przedstawione dane, opinie i stwierdzenia, które stanowią wyraz osobistej wiedzy i poglądów autora. Treści zawarte w felietonie nie odzwierciedlają poglądów i opinii redakcji.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty