https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Komu bije dzwon?

 
stanislaw michalik
 
 
 
 
 
 
 
Warto, naprawdę warto zajrzeć do książki Filipa Springera „Miasto Archipelag – Polska mniejszych miast”, czyli – jak sam autor zaznaczył – do jego reporterskiej podróży po dawnych stolicach województw. Trzydzieści jeden ośrodków, zdaniem autora, tworzy archipelag możliwości, rozczarowań i straconych szans. Są w tej książce refleksje z Wałbrzycha, bo przecież nie mogło być inaczej. To takie samo jak każde inne z tego grona mniejszych miast w Polsce, które zdołały na jakiś czas rozwinąć skrzydła ku wielkości i zamożności, ale dość szybko ten lot został brutalnie przerwany. Wielcy reformatorzy znaleźli powody by ukrócić trend rozwojowy tak wielu rozsianych po kraju miast, bo przecież wystarczy jak zadbamy o metropolie. Na osłodę miał miejsce powrót do powiatów, ale to już nie jest to samo.
O reformie w „Słowniku języka polskiego” czytamy: reforma – to zmiana lub szereg zmian w jakiejś dziedzinie życia, w strukturze organizacji lub sposobie funkcjonowania jakiegoś systemu, mająca na celu ulepszenie istniejącego stanu rzeczy.
Co dobrego przyniosła ówczesna reforma administracyjna? Spróbujmy poszukać odpowiedzi na to pytanie w książce Filipa Springera. Jej autor nas do tego inspiruje. Negatywne konsekwencje tej reformy wychwytuje nieomal w każdym z tych miast, bo każde z nich straciło skutkiem tego dobrze zapowiadające się perspektywy rozwoju.
Ale nie o reformie administracyjnej z 1999 roku chcę dzisiaj pisać. Obok niej rząd AWS-u przeprowadził jeszcze reformę emerytalną, służby zdrowia i reformę oświaty. Ta ostatnia budziła już wtedy mój niepokój, bo burzyła od podstaw całą przez lata funkcjonującą, dobrze zorganizowaną sieć szkolną zamiast naprawić to, co wymagało naprawy. Reformatorzy przekonywali jednak, że tylko w ten sposób można unowocześnić system szkolny i skierować go na nowe tory.
Z reporterskich peregrynacji Filipa Springera po kraju zwróciłem uwagę na pewien interesujący wątek. Jak czytam w tej książce – w Lesznie zjawił się w 1628 roku niejaki Comenius na czele grupy kilkuset rodzin braci czeskich. To byli uchodźcy wypędzeni z Czech przez cesarza Ferdynanda II Habsburga z powodów religijnych. W Lesznie znaleźli swój „drugi dom”, a znakomity czeski pedagog – znany później pod nazwiskiem Jan Amos Komensky – znalazł pracę w miejscowym gimnazjum. To właśnie w Lesznie napisał swe epokowe dzieło „Wielką dydaktykę”, które stało się w przyszłości fundamentem nauk pedagogicznych. Jako jeden z pierwszych głosił on publicznie, że w dziedzinie oświaty wszyscy ludzie są równi, bez względu na stan. W edukacji widział Komensky drogę do naprawy świata, który składa się z materii, ducha i światła. Mądrość zaś dzieli się na trzy stopnie. Pierwszy z nich, to „umiejętność przewidywania konsekwencji spraw”, drugi jest „zdolnością zapobiegania ich skutkom złym i pielęgnowania dobrych”, trzeci oznacza możliwość „prognozowania przeciwności, których należy się strzec”.
Pisał: „Sama ta dzika nienawiść, z jaką zwalczają się wzajemnie wszystkie sekty w religii, nauce polityce, zwiększa nadzieję całego świata, że wreszcie kiedyś wróci wszystko do harmonii. A skądże wypływa ta nadzieja, jeśli nie z umiłowania jedności?”
Zastanawiam się nad tym, czy obecna „wielka reformatorka oświaty” ze Świebodzic, powołana tylko i wyłącznie ze względów politycznych na stanowisko ministra, miała w ręku „Wielką dydaktykę” Komenskiego, czy kiedykolwiek zrodziła się u niej refleksja, że jedynym rozsądnym kierunkiem reformy oświatowej jest dokonywanie ewolucyjnych zmian na lepsze, a nie ponowne burzenie całego sytemu szkolnego po to tylko, by wrócić do stanu wcześniejszego, który już kiedyś uznany został za niedostosowany do wymogów współczesnych? Czy nie lepiej byłoby pozostawić tę sprawę samorządom w terenie, by tam na miejscu, w zależności od własnych potrzeb i możliwości decydowali, czy likwidować gimnazja, czy też pozostawić je, a równocześnie odtworzyć szkolnictwo zawodowe, mając na uwadze potrzeby współczesnego rynku pracy? Czy zadano sobie w MEN zasadnicze pytanie o konsekwencjach tego rodzaju reformy nie tylko jeśli chodzi o efektywność kształcenia dzieci i młodzieży, ale też skutki finansowe burzenia tego, co udało się osiągnąć?
Zburzenie przez rząd AWS-u systemu szkolnego funkcjonującego przez całe lata PRL-u po to, by utworzyć gimnazja, a przy okazji zlikwidować mające za sobą dobre tradycje licea ogólnokształcące i technika, a do tego szkolnictwo zawodowe, wstrząsnęło całym systemem edukacji. Trzeba było kilku lat mozolnej pracy i dużych pieniędzy by wybrnąć z tego chaosu i powołać do życia nową sieć szkół, zmodyfikować programy nauczania, zadbać o odpowiedni poziom kadry nauczycielskiej. A przecież wystarczyło wprowadzić nowe programy szkolne i podręczniki, eliminować szkoły źle pracujące lub niepotrzebne i doskonalić system szkolny, dostosowując go do potrzeb i możliwości lokalnych. Ten wstrząs kosztował nas wiele i należało z tego wszystkiego wyciągnąć wnioski na przyszłość. Niestety, tamto doświadczenie niczego dobrego nas nie nauczyło. Robimy dziś to samo i to samo pytanie powinniśmy sobie zadać, mając na uwadze obecnie wdrażaną w pośpiechu i bez szerszych konsultacji ze środowiskami naukowymi i samorządami reformę oświaty. Niezależnie od wszystkich innych fatalnych skutków, jeśli chodzi o niedostosowanie systemu szkolnego do zmian zachodzących we współczesnym świecie, jest to katastrofa dla społeczności szkolnych, a szczególnie dla młodych nauczycielek i nauczycieli. Reforma edukacji dotknie bowiem około 30 tys. nauczycieli w całej Polsce. Na bruku wyląduje prawie 9 tys. (dokładnie 8 933), a ponad 21 tys. nie będzie miało pełnego etatu. 4 871 nauczycieli zostanie zwolnionych, a z 4 061 dyrektorzy szkół nie przedłużą umowy, co de facto oznacza to samo. Zwolnienia dotkną nie tylko nauczycieli likwidowanych gimnazjów, ale również szkół podstawowych. Po raz kolejny słyszę w uszach bijące alarmowe dzwony. Myślę, że biją one na trwogę. Ale ci co powinni je usłyszeć i zadrżeć z przerażenia, niestety – są głusi! Zachłyśnięcie się władzą wyeliminowało funkcję myślenia.
Warto więc zadać pytanie znane ze słynnej powieści Ernesta Hemingwaya: komu biją te dzwony?
Stanisław Michalik

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty