Wydawać by się mogło, że stara maksyma „vox populi, vox dei”, oznaczająca, że głos ludu jest głosem boga, solidnie wpasowała się w fundamenty demokracji, która jest ponoć najlepszym z ustrojów. Teraz, po drugiej turze wyborów prezydenckich, mam co do tego poważne wątpliwości.
Coraz mocniej bowiem opanowuje mnie przekonanie, że wynik wyborów prezydenckich nie wziął się z dogłębnych przemyśleń narodu, który z pełna odpowiedzialnością położył na szali wszystkie za i przeciw. Jedna z części składowych połowy elektoratu, postanowiła być ślepa i głucha, a przemożnym jej pragnieniem było pokazanie władzy tzw. fucka, czyli wyprostowanego środkowego palca. Część ludu tak czuła na afery i aferki obozu władzy, postanowiła za chińskiego boga nie dopuszczać do świadomości co najmniej niejasności w życiorysie Andrzeja Dudy, któremu nie zaszkodziłoby nawet pięć trupów w szafie i osiem przegranych debat. W takiej sytuacji absolutnie nie ma żadnego znaczenia rzeczywista troska o kraj, świadectwo odpowiedzialności i przewidywalności dotychczasowego prezydenta oraz wysokie kompetencje w sprawowaniu najwyższego urzędu w państwie. Podczas kampanii Bronisław Komorowski był gorszym showmanem od swojego rywala i postanowiono go za to ukarać, nie biorąc pod uwagę całości jego prezydentury. Dotychczas byłem przekonany o zbiorowej mądrości narodu, teraz stwierdzam z przykrością, że się myliłem. Marne to państwo, o którego bycie decydują pocałunki kandydata z żoną na estradzie, baloniki i konfetti, a także zapalczywość, otępienie na rzeczowe argumenty i drańskie nawałnice w internecie. Zdrowe myślenie zastąpiły kibolskie odruchy i to w sytuacji, gdy za naszą wschodnią granicą podskakuje pokrywka na rozgrzanym garnku, gdy głowa państwa powinna bezwzględnie legitymować się także doskonałą znajomością spraw wojskowych, a w tej dziedzinie fachowcem jest Bronisław Komorowski. Ale nic to – teraz wszystkim do wewnątrz i na zewnątrz pokażemy fucka. Fuck, fuck niech żyje nam!
W gruncie rzeczy biedni ludzie (za braki w logicznym myśleniu też trzeba się litować) swoim specyficznie figlarnym protestem umożliwili wygraną Andrzejowi Dudzie, ale nie zamierzają na tym poprzestać. Rozumiem młodych i ich aspiracje, ale czy tak trudno pojąć, że sztywny środkowy palec w obecnym stanie polskiej polityki nie doprowadzi do sanacji i szeroko pojętej naprawy, ale przede wszystkim służy realizacji celów największej partii opozycyjnej – jej skrajnej prawicowości, nacjonalizmowi i klerykalizmowi, jej wyobcowaniu z nowoczesnego, otwartego świata. Czy takiej „naprawie” warto służyć?! Czy to aby młodym nie ubliża?!
Wyrazem niemalże zdziecinnienia jest wiara, że zmiana oznacza tylko zmianę na lepsze. Często jest zmianą na o wiele gorsze, a prezydentura to nie miejsce na eksperymentowanie i naukę podstaw polityki i kierowania państwem. Byłbym przyjemnie (ba, to mało powiedziane) zaskoczony, gdyby Andrzej Duda wcielił z konsekwencją do bólu (dla PiS) swoje deklaracje o woli zacierania podziałów w narodzie. Ale wydaje mi się to zbyt piękne, aby było prawdziwe. PiS-owska wierchuszka obfituje w postaci rodem z horroru lub kabaretu absurdu. Jeśli elektorat z fuckiem w herbie nadal będzie okazywał pogardę dla zdrowego myślenia, po wyborach parlamentarnych obudzimy się w kraju, którego rozumna część elektoratu i kolejne pokolenia będą się wstydzić. Zresztą już mieliśmy wymowne sygnały. Andrzeja Dudę nie przekonały wyniki prac wielu wybitnych fachowców badających przyczyny katastrofy smoleńskiej, wierzy w wybuchy, jest przeciw in vitro i słucha pokornie episkopatu, nie chce, by Polska podążała w głównym europejskim nurcie. Nie wierzę, chociaż bardzo chciałbym, że wyprze się swoich poglądów oraz wykaże na swoim urzędzie absolutną samodzielność i ponadpartyjność, której brak zarzucał ustępującemu prezydentowi. Prezes czuwa.
Już dziś mogę się założyć, że po ewentualnym zwycięstwie PiS w jesiennych wyborach, jego prorocy i nowy prezydent uznają, że Platforma Obywatelska dopuściła do takiej gospodarczej zapaści, że realizacja obietnic zatroskanego o kraj ugrupowania stała się niemożliwa. Andrzej Duda odetchnie z ulgą, bo obiecał multum. Żegnajcie wszelkiego rodzaju dodatki, premie i ulgi. Naiwniacy i fuckowcy obudzą się z ręką w nocniku. Ale będzie już za późno i nie będę miał wtedy żadnej satysfakcji, że moje przewidywania się spełniły. A będzie to dopiero preludium do dalszych działań matecznika nowego prezydenta, które obywatelom rozumnym obrzydzą życie, a Polskę na arenie międzynarodowej do reszty ośmieszą i spostponują. Taki będzie, coraz bardziej realny, przyszły sojusz polskich „oburzonych” i żądnych zmiany z partią prezesa z Żoliborza. Kolejne pokazywanie fucka obecnej władzy przyjmie z wdzięcznością. Ale łaska prezesa na pstrym koniu jeździ, o czym przekonał się niegdyś między innymi Andrzej Lepper.
W kraju wyprostowanego środkowego palca, zamiast ożywczej i budującej zmiany, szykuje się dyktatura Podlasia i Podkarpacia, które to regiony (a są i inne miejsca zapiekłej konserwy) na każde zawołanie prezesa wystawiają karne moherowe armie Prawdziwych Polaków i Prawdziwych Patriotów oraz innego rodzaju tałatajstwa. Będziemy w Europie skansenem wszelkiej maści zacofania i nawiedzenia. Ale skoro naród sobie tego życzy… Fuck ponad wszystko!
Andrzej Basiński