Kiedy 25 sierpnia, w piątkowe popołudnie zadzwonił telefon, postanowiłem nie odbierać. Przede wszystkim dlatego, że jechałem samochodem. Ale miałem też dziwne przeczucie, że to nie będzie dobra wiadomość… O tym jak jest straszna dowiedziałem się w sobotę rano. – Marcin Procki nie żyje! – usłyszałem w słuchawce i zamarłem. Podczas kilkudziesięciominutowej rozmowy z posłańcem tej straszliwej wieści przemknęło mi przed oczyma kilkanaście lat naszej znajomości…
Spotykaliśmy się przede wszystkim w Serwisie Samochodowym Goliat w wałbrzyskiej dzielnicy Sobięcin, gdzie Marcin pracował ze swoim Tatą. Na klientach robił wielkie wrażenie najpierw swoją potężną posturą i tubalnym głosem. Potem fachową obsługą. A z reguły także jakimś żartem. Bo Marcin był niezwykle pogodnego usposobienia i pozytywnego nastawienia do ludzi, wbrew pozorom, jakie stwarzały Jego potężny wygląd i często surowy wyraz twarzy. Znajomych od wejścia zasypywał najnowszymi dowcipami lub anegdotami. Mnóstwo osób bardzo często wpadało do Goliata tylko w celach towarzyskich, by się pośmiać lub po prostu pogadać o wszystkim i o niczym.
Marcin był szczery i nie owijał w bawełnę. – Nie gniewaj się, ale muszę Ci to powiedzieć, mój przyjacielu, jeśli pozwolisz mi się tak tytułować – zwykł mawiać z uśmiechem i przechodził do rzeczy. Nie był przy tym złośliwy, a rzeczowy. Jego uwagi nie miały na celu zdyskredytowania rozmówcy, tylko pomóc w wyjaśnieniu nurtującej Go sprawy.
Marcin był wrażliwy. Gdy kilka lat temu sąsiadka przypadkiem przejechała jego psa, nie krył łez. Z wielkim przejęciem mówił o krzywdzie i nieszczęściach spotykających innych ludzi, także tych zupełnie obcych. I chętnie pomagał, jeśli tylko mógł. Jak każdy z nas, miewał gorsze dni, ale wtedy od progu uprzedzał, że jest zły. Z reguły szybko mu jednak przechodziło. Nie miał też problemów z przyznaniem racji, gdy się mylił, ani z powiedzeniem przepraszam, jeśli w czymś zawinił.
Dla Marcina najważniejsza była rodzina. Z wypiekami na twarzy mówił o zabawach z córką po powrocie z pracy, o sukcesach syna w nauce, czy zawodowych osiągnięciach żony. Był z nich bardzo dumny.
O tym, jak ważny był w naszym życiu najlepiej świadczy liczba osób, które przyszły Go pożegnać, gdy przegrał walkę ze zdradziecką chorobą.
Zatem… żegnaj Mój Przyjacielu, jeśli pozwolisz mi się tak tytułować…
Robert Radczak