https://db2010.pl Tygodnik DB2010 GAZETA AGLOMERACJI WAŁBRZYSKIEJ

Wałbrzyszanin uwolniony, proces trwa, pytań przybywa

16 kwietnia 2019 r. w Sądzie Rejonowym w Wałbrzychu rozpoczął się proces, wytoczony przez Prokuraturę Rejonową w Wałbrzychu przeciwko Andrzejowi Dackiewiczowi (używam pełnego nazwiska, albowiem pan Andrzej uważając siebie za osobę niewinną, chce aby tak, a nie inaczej o nim pisać), który dla niego zakończył się nadzwyczaj szczęśliwie. Szczęśliwie, ponieważ sąd przychylił się do wniosku obrony i tymczasowe aresztowanie zamienił na dozór policyjny, dzięki czemu pan Andrzej prosto z sądu w towarzystwie pani Janiny i Marianny, udał się do domu. Nie wszystko jednak przebiegało tak, jak życzyłby sobie każdy, kto czuje się niewinnym zarzucanego mu czynu i z niecierpliwością czeka, aż z zarzutu zostanie oczyszczony. Niestety, otaczająca nas rzeczywistość jest tego rodzaju, że zdarza się (zbyt często), iż za kraty na długie lata trafiają osoby całkowicie niewinne, a prawdziwi przestępcy – z powodu różnych sztuczek proceduralnych – pozostają na wolności i z uczciwych i porządnych ludzi szydzą sobie do woli.

Problem Andrzeja Dackiewicza polega na tym, że według bezpośrednich uczestników zdarzenia, które miało miejsce 18 stycznia br. (pisałem o tym w dwóch poprzednich numerach Tygodnika DB 2010), nie doszło do żadnego czynu karalnego, a cała sprawa to jakaś monstrualnie gigantyczna pomyłka. Można by ją błyskawicznie naprawić, gdyby w tym dniu, zaraz po tym kiedy Andrzeja Dackiewicza skutego w kajdankach zwieziono na policyjny dołek, policjanci zabrali na komisariat także panią Janinę (która dzwoniła na nr 997) i panią Mariannę, właścicielkę mieszkania, w którym zdarzenie miało miejsce. Gdyby się tak stało, to przesłuchująca panią Janinę funkcjonariuszka dowiedziałaby się, że numer alarmowy wykręciła nie dlatego, że Andrzej Dacewicz napadł ją w celach rabunkowych i zagarnął 15 złotych, ale dlatego, że w mieszkaniu tym przebywał pan Mariusz, czyli sąsiad pani Marianny, który w stanie wskazującym na nadużycie alkoholu, przyszedł tam w celu pożyczenia kilku złotych i w stosunku do pani Janiny zachowywał się wyjątkowo nieprzyjemnie, a nawet agresywnie. W tym czasie do mieszkania pani Marianny przyszedł Andrzej Dacewicz, który przywiózł jej trzy konserwy mięsne, o jakie prosiła dzwoniąc do niego tego dnia pomiędzy godziną 09.00 a 10-tą. Pani Janina twierdzi, a pani Marianna zdecydowanie to potwierdza, że z uwagi na zachowanie pana Mariusza, pomiędzy obu panami atmosfera zaczęła gęstnąć i dlatego pani Janina zdecydowała się zadzwonić na „997” prosząc o interwencję. Zdenerwowana poinformowała operatora, że „do mieszkania (tu padł adres) przyszedł pijany i może kogoś zabić”. Zaraz po tych słowach przerwała rozmowę. Nie jest więc prawdą, jak początkowo twierdzili przedstawiciele organów ścigania, że pani Janina w rozmowie tej wskazała po imieniu i nazwisku na Andrzeja Dackiewicza. Tak więc, gdyby takie informacje usłyszała policjantka z Komisariatu I Policji w Wałbrzychu, to nie pozostałoby jej nic innego, jak panią Janinę za fatygę przeprosić, a Andrzeja Dackiewicza wypuścić do domu, bo nawet jeżeli znajdował się pod wpływem alkoholu, to taki stan sam w sobie nie jest ani przestępstwem, ani też żadnym wykroczeniem.

Niestety, stało się inaczej i tu pojawia się naprawdę wielki problem, który zapewne przyprawi niektórym przysłowiowy ból zębów. Problem ten polega na tym, że w aktach procesowych śledztwa znajduje się protokół przesłuchania pani Janiny, sporządzony przez funkcjonariuszkę Komisariatu I 18 stycznia 2019 r., czyli już w dniu zdarzenia. Z jego treści wynika, że przesłuchanie miało miejsce około godziny 12.30, a pani Janina w sposób nie budzący wątpliwości obciąża Andrzeja Dackiewicza zarzutem fizycznej napaści i groźby pozbawienia jej życia, w razie odmowy wydania mu 15 zł. Rzecz w tym, że pani Janina, osoba o pełnej sprawności umysłowej, stanowczo twierdzi, że w Komisariacie I Policji w Wałbrzychu ostatni i chyba jedyny raz w życiu była w latach 80-tych XX wieku, a w sprawie Pana Andrzeja przesłuchiwana była tylko jeden raz i miało to miejsce w Prokuraturze Rejonowej w Wałbrzychu 19 stycznia br. Stanowczo potwierdza to pani Marianna, którą od momentu zatrzymania Andrzeja do wieczora przebywała z nią w swoim mieszkaniu. Niestety, protokół spisany ponoć w komisariacie jest przez panią Janinę podpisany, więc koniecznie należy zbadać, czy przypadkiem pani Janina nie ma zdolności bilokacji. Ja wierzę, że nie ma i wierzę, że 18 stycznia przebywała jednie w mieszkaniu swej koleżanki. Wiara moja wypływa z kilku okoliczności, które – jako byłemu śledczemu – rzuciły się w oczy. Otóż już podczas pierwszej naszej rozmowy (4 kwietnia) pani Janina mówiła mi (co opisałem w Tygodniku DB 2010), że ponieważ jej zeznanie zostało spisane ręcznie w sposób bardzo niewyraźny, to jego treść odczytał jej przesłuchujący ją prokurator. Tymczasem – jak zwrócił mi uwagę Rzecznik Prasowy Prokuratury Okręgowej w Świdnicy – protokół napisany w prokuraturze sporządzony został przy pomocy komputerowej klawiatury. Informacja to mocno mnie skonfundowała, ale jako „stary glina” – chociaż już były – postanowiłem to sprawdzić i w kolejnej rozmowie (która również została nagrana na moim reporterskim dyktafonie), zapytałem panią Janinę ile kartek protokołu podpisała, na co uzyskałem odpowiedź, że sześć albo osiem. Tymczasem protokół napisany w prokuraturze przy pomocy komputera liczy sobie chyba nie więcej niż dwie – trzy strony. Wszystko to wywołuje mój wielki niepokój i jestem przekonany, że stanie się to tematem bardzo dociekliwego badania przed sądem. Jedno jest dla mnie pewne. To, że w materiałach śledztwa (żenująco skromnych) o panu Mariuszu i jego zachowaniu nie ma ani słówka, jest efektem tego, iż nikt z panią Janiną poważnie na ten temat nie zechciał rozmawiać. Pytanie zasadnicze jest proste: dlaczego spisująca ręcznie (co szczególnie podkreślam) zeznania pani Janiny policjantka, faktu tego nie zapisała? Czyżby nie pytała o wszelkie okoliczności tego zdarzenia? Dlaczego nie ma o tym w tym drugim protokole? A przecież w rozmowie ze mną pani Janina od tego właśnie zaczęła, kiedy zapytałem ją dlaczego zadzwoniła na nr 997. Sprawdzenie (udowodnienie), czy pani Janina 18 stycznia br. była faktycznie w komisariacie nie będzie zbyt trudne i wiem, że obrona stosowne czynności, na pewno przy aktywnym udziale sądu, podejmie

 „Dzięki” tym wszystkim śledczym cudeńkom, o panu Mariuszu, jego zachowaniu i prawdziwym powodzie wybrania numeru 997, sąd ten – niestety – nic nie wie. I podczas rozprawy się nie dowiedział, ponieważ zaraz po tym, kiedy pani Janina oświadczyła, że do Andrzeja Dackiewicza nie ma żadnego żalu, bo żadnego przestępstwa nie było, przerwał przesłuchanie i zarządził kontynuowanie go w innym terminie w obecności biegłego psychologa. Wiem, że takie miał prawo, ale przyznam się, że wywołało to we mnie pewien niesmak. Niestety w Polsce (nawet w sądach) osoba w starszym wieku traktowana jest en bloc, jako osoba nie mająca pełnej zdolności samodzielnego myślenia, kojarzenia faktów i zdolności obiektywnej oceny rzeczywistości. Mam 70 lat i bardzo mocno protestuję przeciwko takiemu traktowaniu człowieka tylko dlatego, że w zdrowiu (zwłaszcza psychicznym) dożył sędziwego wieku. Myślę, że w pewnym stopniu narusza to jego prawa obywatelskie, bo każdy ma prawo zmienić treść zapisanego zeznania, zwłaszcza wtedy, kiedy tego co zostało zapisane osobiście nie przeczytał, a czytanego mu tekstu nie był w stanie zrozumieć. Na pewno obrona nie omieszka do końca wyjaśnić również i to, że w protokole sporządzonym w prokuraturze zapisano obecność pani psycholog, a pani Janina twierdzi, że osoba ta pojawiła się wtedy, kiedy ona już z pokoju prokuratora wychodziła. O tych dziwnych historiach i o drugim absurdalnym zarzucie postawionym panu Andrzejowi, który tylko dlatego włączono do aktu oskarżenia, by marne dowody przestępstwa rozboju jakoś wesprzeć, napiszę przy następnej sądowej odsłonie tej sprawy, bo na razie pytań jest więcej, niż uzyskanych odpowiedzi.

Janusz Bartkiewicz

www.janusz-bartkiewicz.eu

Od redakcji: Sprawą Andrzeja Dackiewicza zainteresował się także redaktor Paweł Kazimierczak z Magazynu Ekspres Reporterów Telewizji Polskiej, który z kamerą był na rozprawie. Reportaż zostanie wyemitowany prawdopodobnie już 23 kwietnia.

REKLAMA

REKLAMA

Archiwalne posty